sobota, 25 kwietnia 2015

dwudziesty piąty kwietnia

Wczoraj wypuścili Haneczkę do domu. Mnóstwo było zamieszania i czułe pożegnania z personelem, zwłaszcza z rodzynkiem, pielęgniarzem w spodniach - Panem Arturem. I to nie ja bynajmniej żegnałem się, tylko mama. Dziś było nieźle. Mama długo spała, ale jak już wstała, to była czynna, aktywna i mówiła zupełnie do rzeczy. Najwięcej pretensji miała do mnie o to, że zabrałem ją ze szpitala. Nic dziwnego. Od dziesiątego grudnia przyzwyczaiła się do tamtejszego środowiska naturalnego i powrót do domu musiał być dla niej szokiem. Mimo krótkiej chwili zwątpienia, gdy nie docierało do niej, że nie mogła już dłużej być w szpitalu i w żaden sposób nie mogłem Haneczki przekonać, że w domu jednak ma lepiej, jestem dobrej myśli, chociaż czeka mnie niewiadomojakdługi czas, w którym będę dosłownie uwiązany. Co prawda od poniedziałku przychodzi do mamy Opiekanka, ale nie będzie ona jednak twenty four seven. Jak ja wrócę z pracy, to ona będzie lecieć do swojego domu. I oby jak najdłużej potrwała taka sytuacja.
Dziś już letnio. Rozważałem ubranie sandałów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz