wtorek, 25 stycznia 2022

dwudziesty piąty stycznia

 Przyszedł mi do głowy taki myśl: Co mogli czuć i myśleć piloci i pasażerowie samolotu gdy wiedzieli już o tym, że katastrofa jest nieunikniona? Którzy z nich wpadli w śmiertelną euforię, a którzy zaryglowali myślenie zwykłym strachem? W którym momencie piloci pomyśleli: zrobimy to wbrew rozumowi i logice?

Mam wrażenie, że stan ich ducha był bliski "szałowi bitewnemu" w którym walczący zapominają o własnym bezpieczeństwie i naprzekurw rozumowi zarzynają i dają się zarzynać i niektórzy nawet nie zesrywają się ze strachu.

Wydaje mi się, że powyższe zachowania są bliskie sposobowi radzenia sobie każdego ze zdarzeniem gdy już wie, że popełnił błąd i instynktownie i bezrefleksyjnie ukrywa go głównie przed sobą. Miałem takie zdarzenie w sklepie przy kasie. Kasjerka skasowała moje zakupy i po upewnieniu się że to już wszystko, coś wcisnęła i podała sumę do zapłacenia. Gdy wyciągnąłem kartę powiedziała: ale musi pan zapłacić gotówką. Na pytanie, dlaczego nie kartą, nie potrafiła odpowiedzieć. Podejrzywam, że nacisnęła coś automatycznie, bo nie przyszło jej do głowy, że taki stary dziad może zapłacić kartą. Gotówki nie miałem więc skończyło się na wezwaniu kierownika i niezrozumiałej dyskusji między nimi. Później zostawiłem zakupy na kasie i poszedłem do innego sklepu. Wołali za mną, że nie mogę tego robić, bo coś tam. A wystarczyło przeprosić, anulować rachunek i skasować jeszcze raz. Wydaje mi się, że podobnie postępuje większość posłów formacji rządzącej. Od dawna wiedzą, że błądzą i mimo to każdego dnia łapią się prawą ręką za lewe ucho by trwać w grzechu. Nie przyznają się do błędu, bo NIE, choć muszą zdawać sobie sprawę, że z płaszcza zostały tylko guziki.

piątek, 14 stycznia 2022

o zapachach

 Właśnie zmełłem kolejną porcję kawy, która wystarczy mi na cztery dni z dzisiem. Od długiego czasu nie wyobrażam sobie dnia bez kawy i zastanawiam się czy to jest uzależnienie od kawy, czy może raczej od jej zapachu. Rozlegający się wniebogłosy tuż po zmieleniu robi mi dzień. Jednak i w dni bez mielenia zapach świeżo zaparzonej kawy wyraźnie poprawia mi nastrój. Robi się jakoś jaśniej i cieplej. Przypomina mi się nauczycielka matematyki ze szkoły średniej. Zawsze wkraczała do klasy ze szklanką pełną gorącego, brązowego płynu i dopiero po zajęciu stanowiska za katedrą sypała do kawy dwie łyżeczki cukru. Moim zdaniem jest tak, że zapachy są katalizatorem pamięci. Gdy spotykam zapach, z którym kiedyś miałem do czynienia, samoczynnie przewijam pamięć, porównuję go z wzorcami i podróżuję w czasie do zapamiętanych sytuacji z przeszłości. Sytuacje są najprzeróżniejsze. Na przykład zapach świeżo zapastowanej podłogi łączy się chyba z najstarszym moim wspomnieniem - wielogodzinną jazdą na suknach przed świętami, której bynajmniej nie traktowałem jak zabawę. Naprzód sukna stawiały wyraźny i zdecydowanie wkurwiający opór, który znikał powoli i po długim czasie, który wolałbym spędzić zupełnie inaczej. Nawet kończące operację wielometrowe ślizgi nie mogły zniwelować wrażenia zmarnowanej okazji dobrej lub nie, ale jednak "prawdziwej" zabawy. Albo zapach pieczonego właśnie ciasta, zwłaszcza piernika. Pacholęciem będąc miałem obowiązek przygotowania ciast do pieczenia. Ściśle z instrukcjami otrzymywanymi w czasie rzeczywistym od Mamy mieszałem składniki, aż ciasto było gotowe do przełożenia do formy. Najtrudniejsze było Drożdżowe. Mama wyciągała z archiwum Przepis Cioci Zosi i zaczynały się moje męki. Zasada była taka, że ciasto było porządnie wyrobione dopiero wtedy, gdy "odchodziło od rąk". Trwało to kilka godzin. Cierpiałem wówczas słysząc dobiegające z ulicy wołanie chłopaków proponujących mi lepszą zabawę. Teraz sobie uświadomiłem, że od zapachów przeżywam znowu te zapamiętane sceny całkiem tak jak w realu. Zapach gotującego się kapuśniaku przenosi mnie do zaparowanej kuchni w Domu. To była sobota po południu, czyli już łykend. Właśnie wróciłem ze szkoły muzycznej. Rozebrałem się, umyłem ręce i zasiadłem przy laminowanym blacie stołu kuchennego na jednym z czterech stołków. Rozkoszowałem się chwilą, w której wiedziałem, że zaraz zjem pyszną zupę i do końca dnia będę mógł rozmawiać z Mamą, albo czytać, a może nawet oglądać telewizję. Na ówczesną miarę to były chwile szczęścia. Kilka lat temu, zimowym porankiem, wyszedłszy na balkon córczynego mieszkania, poczułem zapach rozpalanego węgla. Mój wehikuł czasu przeniósł mnie do codziennych wędrówek do szkoły w zimowej scenerii ubitego na lód śniegu zalegającego na piastowskich ulicach i zasikanych przez psy kup śniegu w miejscach, w których mieszkańcy wyrąbywali sobie szuflami dostęp do świata. Wszyscy wtedy gotowali na kuchniach węglowych i ogrzewali swoje domostwa koksowymi lub węglowymi piecami. Czułem ten sam zapach unoszący się w mroźnym, nieruchomym powietrzu. Myślałem wówczas, że tak pachnie zima. Dziś wiem, że to smog. Albo bez kwitnący w Ogrodzie na sześciu czy siedmiu krzakach. Zapach rozlegał się w całym Domu z tkwiących we wszystkich możliwych naczyniach dwukolorowych bukietów i był odmienny od zapachu jeszcze niezerwanych kiści. 

czwartek, 13 stycznia 2022

trzynasty stycznia

 Z powodu ...onego ładu powróciłem do bieda diety praktykowanej ostatnio gdy mieszkałem w Koszalinie. Mój posiłek główny od kilku dni składa się z gotowantych ziemniaków, dwóch jaj na twardo i surówki z kiszonej kapusty z cebulą i czosnkiem.

poniedziałek, 10 stycznia 2022

o myśleniu

 Nie wiem w jaki sposób reszta Ludzkości myśli, ale wydaje mi się, że przyszedł czas by pomyśleć o swoim myśleniu. Myślę, że moje myślenie nie jest tylko przetwarzaniem informacji. Jest zdecydowanie czymś więcej, tylko czym? Co innego myślę prowadząc samochód a co innego zmyślając coś, czego jeszcze nie ma. Inaczej myślę czytając książkę i inaczej oblewając się porannym wrzątkiem. Inaczej myślę w izbie upojeń i inaczej lecząc kaca w izbie wytrzeźwień. Na pewno nie myślę słowami i w żadnym języku. 

Moim ulubionym zajęciem jest konstruowanie z pomocą programu do modelowania 3D. Zanim zacznę cokolwiek rysować układam w myślach jak to zrobić. Przez mój rozum przepływają kształty i ich połączenia. Czuję wtedy te kształty, z czego powinny być zrobione i jak mają współpracować. Nie są to jednak obrazy, raczej obiekty, które prawie mogę zmacać. Dopiero jak wyczuję, że wszystko powinno działać jak należy, zaczynam rysować i oblekać te przemyślenia w wirtualne kształty. Moje oczy i ręce sprzęgnięte poprzez klawiaturę i myszę z komputerem, przetwarzają wymyślone w rzeczy. Na tym etapie znowu myślę inaczej. Wiem Co chcę narysować i skupiam się na tym Jak. Działam mechanicznie, jak drukarka 3D, według ułożonego przedtem programu. Często zawieszam się. Zazwyczaj wówczas gdy coś mi tu nie gra, gdy wymyślone jest nieprecyzyjne albo błędne. Zamieram z zamkniętymi oczami i iteruję w rozumie całą konstrukcję aż do skutku. Lub odkładam robotę i zajmuję się czym innym, bo wiem o tym, że inżynierska Muza bywa kapryśna.

Czasem myślę muzyką, na co najmniej dwa sposoby. Pierwszy to ten, gdy odtwarzam sobie w myślach linie melodyczne albo ciągi harmoniczne znanych utworów. Znacie pewno efekt "przyczepienia się" jakiejś melodii. Bez udziału świadomości i wolnej woli kręci się jak katarynka w rozumie i nie sposób się od niej uwolnić. Nawet jeśli staram się przełączyć taki samograj na cokolwiek innego, to i tak po jakimś czasie nachalnie wraca. A myśleć jednocześnie dwie odmienne muzyki, to dopiero wyzwanie. Znam jednego, który potrafi jednocześnie nucić i gwizdać ale jednak tę samą linię melodyczną. Mnie czasami udaje się grać w myślach dwie różne muzyki. Muszę się do tego mocno skupić, ale i tak jest to piekielnie trudne. Czasem przychodzą mi do głowy (Igiełka mówiła, że to za sprawą ducha św.) jakieś dotąd nieistniejące połączenia kilkunastu znanych nut i nieskończoności akordów to zwyczajnie "w duszy mi gra". Wtedy ta wymyślona muzyka "przyczepia się" na dłużej, co najmniej do chwili gdy utrwalę ją grając paszczowo lub na jakimś instrumencie do włączonego na nagrywanie telefonu. To było trudniejsze w czasach przedsmartfonowych. Gdy nie dysponowałem magnetofonem, zapisywałem tę muzykę na papierze nutowym, albo wielokrotnie grałem na pianinie lub gitarze aż do utrwalenia w pamięci. Po niezliczonych przeprowadzkach zapiski przepadły, jednak to co pozostało w pamięci czasami się odzywa i jest mi miło, chociaż nie myślę dzielić się niczym takim z Ludzkością. Myślenie nieznaną nikomu muzyką jest najmojsze. Wyższy level w myśleniu muzyką mają oczywiście prawdziwi kompozytorzy. Oni piszą całe partytury prosto z głowy. Jest taka scena w filmie "Niebieski" Kieślowskiego, w której jest takie pisanie pokazane. Na podstawie historii Ludwiga van Beethovena śmiało można stwierdzić, że pisząc z głowy można być głuchym jak pień. Wszystko dzieje się w rozumie i jest to myślenie muzyką na najwyższym poziomie. Czasami, gdy już leżę w łóżeczku i tylko krok dzieli mnie od zaśnięcia, pojawiają się marzenia. Dotyczą czegokolwiek, jednak te myślone muzyką są mi najmilsze. Pokrewne myśleniu muzyką jest myślenie o muzyce. Zastanawiam się na tym dlaczego jedne kombinacje dżwięków są uznawane jako miłe a inne aż gryzą i wywołują dyskomfort. Starożytni wyczynowcy z Grecji upatrywali przyczyny takiego stanu rzeczy w liczbach, proporcjach lub zwyczajnie w boskim zamiarze. Później różnie bywało, aż do dziewiętnastego wieku i prac Hermanna von Helmholtza, który zaproponował podział wszystkich współbrzmień, za podstawę biorąc występowanie dudnień przy graniu wszystkich interwałów. Ciągle jednak nie wiadomo dlaczego konsonans koi a dysonans gryzie. Gdy chodziłem do szkoły muzycznej nauczyciele proponowali ćwiczenie. Grali różne akordy i pytali czy wydają się uczniowi miłe, obojętne czy niemiłe. Mój słuch jakoś nie mógł uchwycić różnicy i siłą rzeczy musiałem się tego nauczyć. Jednak najwięcej podoba mi się "rozwiązywanie" akordów, gdy po akordzie aż skrzeczącym od dysonansów następuje, po zmianie kilku dźwięków, jedwabisty konsonans. Nie mam słuchu absolutnego i bywają momenty gdy ubolewam nad tym. Nie słyszę różnicy między utworem granym w c-moll i tym samym transponowanym na cis-moll albo d-moll. Myślę sobie, że ta ułomność jest bliska achromatopsji. Fajnie byłoby tylko usłyszawszy dźwięk od razu znać dokładnie jego nazwisko. Ja niestety rozpoznaję je tylko z grubsza.

Jednym z moich dość częstych myśleń jest myślenie nielegalne. Przez chwilę studiowałem fizykę na uniwersytecie. Dowiedziałem się tam o tym, że są pytania, których nie wolno stawiać. Natychmiast pomyślałem: a właściwie dlaczego? i okazało się, że o to też nie wolno pytać. To są pytania w rodzaju: dlaczego jak podzielić obwód okręgu przez jego średnicę dostajemy dokładnie π i dlaczego ta liczba jest taka nieporządna? Podobnie jest ze stałą grawitacji, dlaczego nie może być porządną liczbą wymierną, chociaż do obliczenia siły grawitacji potrzebny jest wykładnik potęgi równy dokładnie dwa? Wiele z tego myślenia mi nie przyjdzie jednak co jakiś czas ponawiam próby wyjaśnienia sobie tych zagadnień. Wymyślam na przykład taki wszechświat w którym π jest równe trzy i jakby on wyglądał. Pewnie to jałowe, ale sprawia mi trochę radości myślenie takich niesłychaństw. Albo co jest z kotem Schrödingera? Dlaczego nie wiadomo czy żyje czy wprost przeciwnie i czy to nie jest orydynarne męczenie kota? A może zemdlał z braku tlenu i czemprędzej trzeba otworzyć pudło i reanimować biedaka?

Często łapię się na tym, że im jestem starszy, tym częściej myślę schematycznie i nie podoba mi się to, choć nic nie mogę z tym zrobić. To zupełnie tak jakbym zamiast mózgu miał jakiś dysplej z guziczkami. Coś naciska guziczek i wpadam na tor przeszkód, który już wielokrotnie przerabiałem. Ciekawe jest to, co dzieje się na mecie. Przerabiam kolejne myśli od końca do początku i dochodzę do tego cosia który zaczął proces. Mimo to za następnym cosiem przerabiam wszystko mniej więcej tak samo.


niedziela, 9 stycznia 2022

dziewiąty stycznia

 Albo weźmy blog. Mój blog. I po co on jest.

Piszę tu z potrzeby wyartykułowania swoich przemyśleń i przeżyć. Od dawna wiem, że gdy piszę, lepiej mi się myśli, lepiej rozumiem "własnego siebie". Jest to też rodzaj pamiętnika czy dziennika. Niespecjalnie zależy mi na czyichkolwiek komentarzach, chociaż gdy się pojawiają jest mi miło, bo ktoś jednak to czyta. Mam tu zresztą taki licznik pokazujący ile czytelniczek lub ilu czytelników zagląda do każdego posta. Mój pierwszy blog był inny, bo składał się głownie z całych fajerwerków komentarzy. Inny był też jego cel. Posty tam były od Sasa do lasa i tylko pretekstem do ćwiczeń rozumu czyli rozrywki intelektualnej. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi i to nieźle poznałem w myśl zasady: "pokaż mi swojego bloga a powiem ci kim jesteś". Narodziły się tam może nie przyjaźnie, ale na pewno znajomości, kontynuowane w wielu wypadkach na Fejsbuku. Niestety sczezł biedaczek, gdy Onet złośliwie zlikwidował platformę. Mój drugi blog zamordowałem własnoręcznie, bo czułem, że muszę zrobić coś ostatecznego w twarzy zawodu miłosnego. Teraz żałuję i czasem grzebię w Internecie w poszukiwaniu jego co smakowitszych resztek. Pisanie bloga jest dla mnie ważne, chociaż nie codziennie. Daje mi oddech od skrzeczącej prozy codziennej egzystencji. 

Teraz prośba do Szanownej Frekwencji: Jeśli to czytacie, cieszę się niezmiernie, jeśli komentujecie, jeszcze bardziej. Ale. Proszę nie deptać trawników, czyli nie obrażać mnie. Proszę także o podpisywanie się pod komentarzami chociaż inicjałem (może być wymyślony). Od tej chwili bowiem w moim blogu obowiązuje zasada: Anonimy kasuję przed przeczytaniem. Powiedziałem, howg,

piątek, 7 stycznia 2022

siódmy stycznia

 Przeczytałem dziś w gazecie o tym, że jeden z pożalsięboże ministrów jest zwolennikiem egzorcyzmów. Co to, kurwa, jest? Minister polskiego rządu w dwudziestym pierwszym wieku jest opętany jakimś podejrzanym kultem? Czytam: "Doktor habilitowany nauk prawnych, profesor uczelni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego." No właśnie, KUL i wszystko jasne (albo ciemne jak kto woli). A ja myślałem, że uniwersytety zajmują się nauką a nie jakimiś bzdurami.

czwartek, 6 stycznia 2022

szósty stycznia

 Albo weźmy "człowieka renesansu". To bardzo pojemny termin i myślę, że ile ludzi tyle opinii o co chodzi w tym określeniu.

Uwaga! cytuję WIKI: „człowiek, który potrafi dokonać wszystkiego, na co przyjdzie mu ochota”.

Nie podoba mi się ta definicja. "Wszystko" bowiem to bardzo dużo i właściwie nie wiadomo ile

Z nieinżynierską intuicją czuję o co mi chodzi gdy nazywam kogoś człowiekiem renesansu. To taki, którego wiedza lub umiejętności w więcej niż jedna dziedzinie nauki czy sztuki przekracza wiedzę i umiejętności pozostałych. Nie mam zamiaru narzucać nikomu takiego rozumienia przywołanego w pierwszym zdaniu określenia. Nie ośmieliłbym się też na wymianę poglądów na ten temat z kimkolwiek. Boję się, że na takiej wymianie mógłbym tylko stracić. Jednym słowem: mam swój płaszcz i co mi zrobicie?