poniedziałek, 22 listopada 2021

dwudziesty drugi listopada

 Albo weźmy Historię. Tę samą o której mówią, że jest nauczycielką życia, albo że kołem się toczy. Znamy także chichot Historii. Jako osobnik raczej fizyczny niż humanistyczny postrzegam Historię jak proces który zaczął się niewiadomokiedy i toczy się w nieskończoną przyszłość. Jak oś czasu pociętą przez Ważne Wydarzenia, ale też zupełnie nieistotne i nawet nie rozpoznane. Prowadzałem się kiedyś z Panią magistrą Historii i to od niej nasłuchałem się wiele o naukowej metodzie historyków. Na przykład na podstawie wykopalisk historyk z całą pewnością może powiedzieć niewiele ponad: tu żyli ludzie. Metoda zaś "papierowa" (wołowoskórowa czy pergaminowa lub glinianotabliczkowa i kamienna wreszcie) prowadzi do śmiertelnie nudnych rozważań o podatkach czy wyrokach sądów. Są też oczywiście bardziej literackie źródła z których czerpią historycy tylko, że niewiele ich pozostało, a treści w nich zawarte są zaledwie interpretacjami rzeczywistości. Tak sobie myślę, że z bardzo dawnych czasów stuprocentowych Faktów zachowało się tyle co nic. Później było jeszcze gorzej. Historycy pisali dowolne głupoty nie oglądając się na fakty, w dodatku inaczej historycy hołubieni niż kaźnieni. Jest u nas taka tendencja aby Historię pisać na nowo przez zwierciadło ideologii. Za parę lat zaś odbędzie się znowu Wielkie Odkręcanie. I tak historycy nigdy nudzić się nie będą.

Miałem napisać zupełnie co innego po przeczytaniu w GW artykułu o nauczycielu historii tak zapatrzonym w obecnie panujących, że wściekł się i używał wobec uczniów wyrazów gdy dowiedział się, że nie lubią prezydenta. To mi przypomniało moje z Historią znajomości. Nauka Historii w szkole podstawowej zaczynała się w piątej klasie. Przyszedł do nas Nauczyciel Prawdziwy. Wykładał tak, że wszyscy słuchali z zapartym tchem. Wszyscyśmy mieli z jego przedmiotu oceny pozytywne. Poważnie, nawet daty inne od 1410 mieliśmy opanowane. Historia w jego wydaniu była logiczną i pociągającą opowieścią. Cała moja wiedza  historyczna pochodzi od niego. Niestety, od siódmej klasy zaczął nas uczyć przyniesiony w teczce pezetpeerowski aparatczyk przy okazji uczyniony dyrektorem szkoły. I od tamtego czasu NIC. Nie uczył,kazał czytać książkę i odpytywał na stopnie. Zero wniosków czy analiz. Nie potrafię wyobrazić sobie jego reakcji na uczniowskie "nie lubię Gomułki".

niedziela, 21 listopada 2021

dwudziesty pierwszy listopada

Albo weźmy samochód a ściślej jego silnik. Czytam w GW o tym, że Japończycy pracują nad zeroemisyjnym silnikiem spalinowym naprzekurw nawoływań do całkowitej elektryfikacji pojazdów kołowych. Moim zdaniem to kolejny dowód na cechę Ludzkości którą nazywam histerezą zachowań. Najlepszym przykładem jest tu sposób ubierania się ludzi w okresach przejściowych. Jesienią zakładamy kurtki czy palta przy niższej temperaturze niż wiosną  chowamy je do szafy. Cóż więc myślą Japończycy? Najprościej pogrzebać przy paliwie. Najbardziej ekologicznym paliwem jest wodór, jednak oni uparcie wynajdują jakieś ekwiwalenty produkowane z biomasy czy czego tam jeszcze.

Kluczowym pojęciem jest tu sprawność cieplna czyli ile energii ze spalenia paliwa bezpowrotnie tracimy na ogrzewanie silnika, chłodzenie silnika czy ogrzewanie Atmosphery od opon czy klocków hamulcowych. Gdy myślę o tym, że ponad połowa paliwa wlanego do baku jest bezpośrednio przerabiana na dwutlenek węgla, bez żadnego profitu energetycznego, ręce opadają. Cała ta sprawa z silnikami spalinowymi przypomina mi jakoś teorię geocentryczną albo ciągłe łatanie systemów operacyjnych komputerów. Konstrukcja silnika spalinowego jest tak skomplikowana, że trzeba wielu lat studiów aby jakoś ją pojąć. A wszystko dlatego, że Inżynierowie z iście końskimi klapkami na oczach wciąż udoskonalają coś, co od początku prowadzi w ślepą uliczkę. Gdzieś przeczytałem o tym, że jeśli rozwiązanie zadania zajmuje więcej niż kartkę papieru to trzeba ten papier wyrzucić i wymyślić co prostszego. No i co tu mamy - rozwiązanie zadania jakim jest silnik spalinowy zajmuje już pewnie miliony kartek i wciąż mamy rozwiązanie do dupy. Gorzej, coraz głębiej je tam wpychamy. 

Teraz wodór. Można go spalać w zwykłym silniku spalinowym. Zysk ekologiczny jest, bo z rury wydechowej leci tylko woda. Oprócz tego same porażki: sprawność dalej mizerna, konstrukcja ze względu na wysoką temperaturę spalania coraz bardziej skomplikowana, kłopoty z tankowaniem i niebezpieczeństwo wybuchu w rozszczelnionym baku. Moim zdaniem ta uliczka też jest ślepa. I tu pojawiają się ogniwa paliwowe zasilane wodorem. Teoretyczna sprawność takiego ogniwa jest nawet większa od 100%, bo część energii takie ogniwo czerpie z chłodzenia Atmosphery. Ogniwo wytwarza prąd elektryczny i już wiemy jak napędzać nim samochody. Teraz wyobraźmy sobie samochód ze spalinowym silnikiem wodorowym i obok niego drugi, z silnikiem elektrycznym i pokładową elektrownią z ogniw paliwowych. Porównajmy. Naprzód zasięg: spalinowy, powiedzmy 1000 km; elektryczny okrągło licząc 2000 km. Konstrukcja: spalinowy - piekielnie skomplikowana, elektryczny - prostsza być nie może. Serwis: spalinowy drogi i wciąż są potrzebne jakieś płyny w rodzaju oleju silnikowego, elektryczny - odrobina towotu przy produkcji silnika w fabryce i wymiana szczotek raz na długi czas, zresztą można też stosować silniki bezszczotkowe. Można tak jeszcze długo, ale po co? 

Wróćmy teraz do Japończyków. Chyba mentalnie nie mogą znieść nieuchronnego rozwiązania którym jest zburzenie fabryk samochodów i odcięcie nafciarzy od pieniędzy. Czytałem też o obawach przed bezrobociem, bo elektryki są proste i można je budować mniejszą ilością robotników. Bardzo to podobne do działań (lub zaniechań) niektórych polityków w twarzy Covida: najważniejsze są słupki. Zdrowie Ludzkości dla rządzących nie ma żadnego znaczenia.

piątek, 19 listopada 2021

dziewiętnasty października

 Byłem wczoraj na pogrzebie. Pierwszy raz od czterech lat. Tak sobie myślę, że księżyk odprawiający uroczystość przez większość czasu bezczelnie kłamał. Że tylko ludzie zaczadzeni ideologią są w stanie te łgarstwa łykać. Kłamstwa dotyczyły nie tylko Zmarłej. Czy ktokolwiek, nawet średnio rozgarnięty, mógłby brać poważnie te wszystkie baśnie i legendy będące zaczynem każdej religii? Myślę, że jacyś starożytni wyczynowcy, metodą prób i błędów doszli do przekonania, że to narzędzie do rządzenia ludźmi DZIAŁA. Można więc bezkosztowo podporządkować sobie dowolnie wielki tłum ludzi. Sprawić, że poddani będą na wyprzódki znosić swój dobytek do pałaców w zamian za obietnicę czegoś tam, ale dopiero po śmierci.

Czytam teraz Bolesława Chrobrego sześcioksiąg Antoniego Gołubiewa. Jest tam dużo o zaprowadzaniu chrześcijaństwa naprzód przez Mieszka a później przez Bolesława. Pierwszy raz czytałem to jako dwudziestolatek. Znajduję teraz fragmenty, napisane skądinąd znakomitą polszczyzną, które wówczas mnie wzruszały, a dziś powodują tylko znużenie jeśli nie wkurwienie. Te wszystkie żywoty świętych, niespodziewane nawrócenia, duszne niepokoje prostych ludzi nierozumiejących do czego to potrzebne i duszne niepokoje władców czy tak właśnie powinno się rządzić. Mam podejrzenie, że Mieszko był wizjonerem przerastającym swoją epokę. Wizję Polski Silnej i Wielkiej potrafił zaszczepić Bolesławowi. Tylko, że wtedy nie było innego sposobu by to osiągnąć. Obaj Musieli przyjąć kościół i przy okazji chrześcijaństwo, bo tylko tak, na przełomie tysiącleci, można było zostać liczącym się graczem ówczesnej polityki. Myślę, że obaj doskonale wiedzieli, że to całe zamieszanie jest środkiem a nie celem. I bardzo dobrze, tylko dlaczego sprokurowali nieopatrznie ten już ponad tysiąc lat trwający nacisk na ludzi żeby nie myśleli jak żyć tylko o tym co będzie jak już ich nie będzie. Przypomina mi się dialog z filmu Truskawkowe Wino, gdzie policjant na pytanie o zmarłą córkę odpowiada: "nie ma jej". To jest uczciwe. Moim zdaniem. Z całą pewnością, na pytanie co będzie gdy umrę, mogę uczciwie odpowiedzieć nie wiem. Monopolu na tę wiedzę nie ma nikt, choćby fikuśnie ubrany wygłaszał niewiadomojak pięknie brzmiące głupoty. Te wszystkie religie są tylko środkiem do osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie. 

Właściwie to tylko życie po życiu według Wikingów byłbym w stanie zaakceptować, zwłaszcza zakrapiane uczty, ale tylko pod warunkiem, że wegetariańskie.

poniedziałek, 15 listopada 2021

piętnasty listopada

 Albo weźmy odzywkę "szczerze?". 

Są ludzie używający takiego powiedzenia w trakcie rozmowy, zwykle po zadaniu jakiegoś pytania przez drugiego rozmówcę. Niektórzy robią to machinalnie i nie zastanawiają się co to może świadczyć o ich wiarygodności. Chyba starają się podkreślić, że od tej chwili mówią już to, co myślą. Ale. Czy do teraz nie mówili? Albo czy do teraz mówili półprawdę lub całe kłamstwo? Jeszcze gorzej gdy mówią "szczerze?" w rozmowie ze sobą. A oprócz tego "szczerze?" jest gorsze od "to dobre pytanie".

niedziela, 14 listopada 2021

czternasty listopada

 Zaraz miesiąc jak mieszkam w Krakowie. Jest dobrze. Większość czasu spędzam w mieszkadełku. Staram się codziennie być u Córki i przypilnować aby Wnuki jadły i miały co zjeść. Przy okazji poznaję ich preferencje jedzeniowe. Na dobrą sprawę powinienem proponować dwie oddzielne diety. Staram się też, przy okazji wydawania posiłków, rozmawiać z nimi i, o dziwo, lepiej mi to idzie z Matyldą. Codzienne podróże trzy kilometry tam i trzy z powrotem dobrze mi robią na zdrowie, chociaż brzuch tego nie zauważa.

sobota, 13 listopada 2021

trzynasty listopada

 Albo weźmy stres. Niby wszyscy wiemy o co tu chodzi a jednak...

Góglowy tłumacz podsuwa język indonezyjski z którego to pojęcie się wywodzi; do tej pory nie miałem pojęcia o tym, że taki język w ogóle istnieje. Stres to po indonezyjsku naprężenie. Zacząłem myśleć dlaczego mój stan zdrowia, zwłaszcza wielkość ciśnienia tętniczego, poprawiał się ilekroć na dłużej wyjeżdżałem na działkę, a teraz na dobre do Krakowa. Jakoś po drodze wyeliminowałem geografię, wysokość nad poziomem morza, porę roku, wilgotność Atmosphery i fazy księżyca. Gdy w lipcu, w Dobczycach, źle się poczułem i zmierzywszy ciśnienie przeraziłem się odczytem (98/56), myślałem, że to od codziennej pracy fizycznej "na roli", natychmiast odstawiłem prochy. Odczyty późniejsze były prawidłowe (120 - 125 / 65 - 70) także podczas Podróży do Dalekiej Północy, Lewego Górnego Rogu i Ścianą Zachodnią w dół do Kłodzka. Po powrocie na Reguły mierzyłem ciśnienie kilka razy dziennie i zobaczyłem jak odczyty pomału lecz konsekwentnie idą w górę. Po tygodniu wróciłem do prochów. To niedopuszczalne bez konsultacji z lekarzem - powie ktoś. Lekarz jednak przepisał mi prochy właśnie w reakcji na nie wiedzieć czemu utrzymujące się lekko podwyższone ciśnienie. Dodawszy dwa do dwóch wywnioskowałem, że to przebywanie na Regułach źle na mnie działa. I tu dochodzimy do stresu. Źle się tam czułem, nieswojo, nie mogąc pomyśleć: tu jestem na swoim miejscu. Teraz wiem, że to było nieustanne poddawanie się naprężeniom wynikającym z sytuacji. Po dwóch tygodniach od przeprowadzki do Krakowa znów poczułem się tak jak wtedy na działce. Nic, tylko położyć się i umrzeć, albo "ani ręką ani nogą". Do codziennych czynności musiałem się zmuszać a i tak niewiele mogłem zwojować. Właściwie nie musiałem nawet mierzyć ciśnienia, bo już wiedziałem co odczytam. Tym razem wynik pomiaru nie był tak zatrważający. I tak znowu odstawiłem prochy. Przy okazji zapisałem się do lekarza ...onego kontaktu. Tak czy inaczej porządny przegląd już mi się należy.

czwartek, 11 listopada 2021

Dzień Niepodległości 2021

Rano pomyślałem: przeświętować w domu, jednak gdy koło jedenastej spojrzałem za okno i zobaczyłem bezchmurne niebo i wyzłocone jesiennym słońcem drzewa, nie wytrzymałem. Dosiadłem więc stalowego rumaka i pomknąłem w świąteczny Kraków. Opamiętałem się koło Smoka gdzie tłum czekający na zionięcie ogniem nie pozwalał dalej jechać. Smok, wśród owacji, Zionął, a ja spieszony przebijałem się dalej na północ. Pod Wawelem zaparkowałem i pomyślałem: dziś trzeba na Wawel.


Dalej dało się jechać i dopiero przed pochylnią zobaczyłem kategoryczny zakaz. Przypiąłem więc rower do ogrodzenia i zacząłem się wspinać. Można to robić na dwa sposoby, bo są schody i pochylnia właśnie. Schody przypominały te z Koszalina o których pisałem, że są źle zaprojektowane. Na dwa kroki za płytkie a na trzy trzeba drobić. Wspinałem się więc po pochylni. Tłumy. Najwięcej Włochów których poznawałem po włoskojęzycznych, zamaszystych przewodnikach. Na pierwszym dziedzińcu zaś ujrzałem grupkę żołnierek i żołnierzy z wojsk ONZ. Jedni byli z USA a inni z Chorwacji. Doskonale się bawili. Nad tą grupką zrobiłem zdjęcie Anioła, który jak Anioł wygląda dopiero na przełomie maja i czerwca.


 Tak to wygląda jedenastego listopada. Mimo intensywnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć zdjęć z przeszłych majów i czerwców. Nic. Niedługo nadrobię te braki.

Na drugim dziedzińcu krużganki


i obowiązkowy Rzygacz. Zegara słonecznego nie znalazłem.


Potem, już rowerem do Franciszkańskiej gdzie zachwyciło mnie drzewo obok wejścia do miejsca podejrzanego kultu w którym są witraże Wyspiańskiego.



 I dalej Straszewskiego, Na Groblach do Tarłowskiej gdzie zaczynała się moja, a zwłaszcza Córki przygoda z Krakowem. Zwierzyniecką do Rynku. Tam straszny hałas. Jakaś impreza masowa z namiotem pełnym muzyków grających i śpiewających ponad moją wytrzymałość.


 Dobrze że z fotografii nie słychać tych barbarzyńskich odgłosów. Oddaliłem się z tego miejsca okrążając Sukiennice w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara i na dłużej zatrzymałem się pod pomnikiem Adama Mickiewicza.


 Znowu przyglądałem się ludziom i uśmiechałem do nich. Widziałem gościa ubranego z waszecia pozwalającego się fotografować, a też zarzucał na chętnych swoją delię czy inną szubę, wręczał szablę i obejmując takiego wołał do fotografa: teraz. Wolałem nie pytać ile taka przyjemność kosztuje, zwłaszcza, że wcześniej usłyszałem jak dorożkarka woła trzysta złotych za najkrótszy objazd. Powystawiałem się przez chwilę przed kamerą i idąc już do Brackiej pomachałem na wszelki wypadek. Do domu wracałem w jeszcze dość wysokim słońcu bulwarami, Dietla przez most, Konopnickiej do ronda Matecznego i dalej Zakopiańską. Po drodze przy Zbrojarzy do Żabki po abendbier i już w domu. Miło jest mieszkać w Krakowie.

jedenasty listopada

 Sześć lat temu, gdy przeprowadzałem się do Koszalina, nie uczestniczyłem w wyborach. Do dziś i chyba już na zawsze będę miał o to ogromne pretensje do siebie. W gronie przyjaciół czekaliśmy wówczas na ogłoszenie wyników. Porażka wywołała niedowierzanie i konsternację. Ktoś mówił: no to teraz ministrem zostanie ZZ. Co mówili inni nie pamiętam, ale pamiętam nastrój przygnębienia. Chyba przez to przygnębienie wysunąłem tezę, że tak jak poprzednio rządzący zaplączą się we własne nogi i do dwóch lat władzę utracą. Nie wiem czy wierzyłem w to rozwiązanie czy może raczej była to mowa "ku pokrzepieniu serc". Na pewno jednak nie doceniałem Rodaków. Jedni, tak jak ja, nie głosowali w ogóle inni głosowali jakoś tak niemrawo a reszta, omamiona  dobrze wycelowaną w ich punkt widzenia propagandą, głosowała w sposób zdyscyplinowany na to nieszczęście. Drugie nasze nieszczęście, zgraja facetów na czarno ubranych i opętanych nie wiadomo czym właściwie, chyba głównie chciwością, walnie przyczyniła się do tego wszystkiego. Pamiętam rozmowę z Przyjaciółką Malarką w której starała się przekonać mnie o tym, że w czasie tamtych rządów czuła się dużo bardziej bezpieczna niż przez późniejsze osiem lat. Na pozór normalna i mądra kobieta (z inną bym się przecież nie zaprzyjaźnił) była zachwycona tym nieszczęsnym wyborem. Jedynym jej niedostatkiem była pewna ideologia którą czynnie praktykowała do tego stopnia, że co niedziela uczestniczyła w obrzędach podejrzanego kultu. Co oni jej zrobili? - zgroza. A przecież takich Rodaków są miliony. Słuchają kłamstw i obelg rzucanych rozumowi z ambon i, niestety, jakaś część tych bzdur, jakiejś części trafia do przekonania. Co więc robić? - nie wiem. Chyba tylko rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza z tymi omamionymi. A o czym? - chyba głównie o Wolności. O ponownym odzyskaniu Niepodległości Narodu, odebraniu okupantom wszystkiego na co do tej pory zdążyli położyć swoje długie i brudne ręce.

środa, 10 listopada 2021

dziesiąty listopada

Mało kasy, krucabomba. Dostałem wczoraj wypłatę powiększoną o niewielką "czternastkę". Niby nie jest źle. Mój arkusz kalkulacyjny, choć napięty, pozwala mi myśleć o przyszłości z bardzo ostrożnym optymizmem, jednak ostateczne urządzenie mieszkadełka odłożę do przyszłego roku. Dopiero gdy będę miał jakąś rozsądną sumę odłożoną poważę się na konieczne zakupy. 

Wczoraj z okazji wypłaty upiekłem Dzieciakom szarlotkę. Przyznam, że z pomocą Robota robota jest żadna. Trzeba wszystkie składniki wrzucić do komory roboczej (robociej) ustawić obroty i czas i nacisnąć START. Po chwili ciasto można wlać do formy. Jabłka jednak trzeba obrać, pokroić w ćwiartki i uprużyć w garnku w sposób tradycyjny. Myślę, że Haneczka byłaby zdegustowana, znika cały rytuał rozrabiania ciasta ze ściśle określonymi czynnościami odprawianymi w również ścisłej kolejności. Pamiętam jak obraziła się na mnie gdy ciasto na "okratowanie" rozwałkowałem na stolnicy i pokroiłem jak makaron, zamiast jak panB przykazał rozwałkowywać je w dłoniach na jak najdłuższe wałeczki. W każdym razie według spożywców (ja słodyczy nie jadam od wielu lat) jakości szarlotki te nowomodne pizdryki bynajmniej nie zaszkodziły. 

wtorek, 9 listopada 2021

dziewiąty listopada

Jakoś przypomniała mi się podróż wokół Bałtyku. Tuż po jej zakończeniu myślałem napisać długi tekst, może nawet książkę, albo chociaż porządną prezentację. Dziś myślę, że nie zrobiłem tak, bo wspomnienia bez tego są najmojsze. Widać niechętnie podzieliłbym się tymi emocjami z Ludzkością. Wolę je mieć tylko dla siebie. Rzeczywiście, opowiadając ludziom o tej podróży ukułem szablon kilku dykteryjek. Opowiadałem wciąż kilka zaledwie sytuacji choć było ich o wiele więcej.

niedziela, 7 listopada 2021

siódmy listopada

 Albo weźmy sztukę. W moim rozumieniu to coś, co karmi zmysły. Mamy więc sztuki plastyczne pobudzające głównie zmysł wzroku, ale też dotyku, bo tę sztukę można zmacać. Mamy muzykę działającą głównie na zmysł słuchu, ale też i wzroku. Spróbuj posłuchać tego samego kawałka naprzód z otwartymi a później z zamkniętymi oczami. Jest różnica? Jest sztuka tworzenia zapachów. Nie znam jej nazwiska ale z całą pewnością jej celem jest karmienie zmysłu powonienia ale też na przykład zmysłu równowagi: są zapachy zwalające z nóg. Mamy sztukę kulinarną. Ta oprócz dosłownego karmienia ciała działa na prawie wszystkie ludzkie zmysły. A jak nazwać sztukę działającą na dotyk? To oczywiście seks który karmi już wszystkie ludzkie zmysły. Brakuje mi w tej wyliczance sztuki działającej głównie na zmysł równowagi. Nie jest przecież sztuką huśtawka, albo chwiejący się do rzygania pokład statku na dużej fali. Już gdzieś o tym pisałem: myślę, że zmysł równowagi leży odłogiem. Bo przecież można wyobrazić sobie (oczywiście po opanowaniu przez Ludzkość antygrawitacji) takie skomponowanie bodźców grawitacji z różnym natężeniem rozłożonych w czasie, że odbiorcy zrobi się błogo (albo nieprzyjemnie). To tak jak z muzyką. Jeden z lubością słucha Mozarta, a drugi Pendereckiego. A teraz zagadka którą sam sobie zadaję: jakiego rodzaju sztuką jest Literatura Piękna?

A teraz z innej beczki. Od jakiegoś czasu stałem się bardziej nadawcą niż odbiorcą. Z czego to się bierze? Czy to ze spalenia kolejnych mostów?

sobota, 6 listopada 2021

szósty listopada

Albo weźmy ludzi, którzy zawsze wiedzą lepiej. Co gorsza tak są przekonani o swojej wszechwiedzy, że aż usiłują narzucić swoje "wiem lepiej" reszcie Bliźnich. Była tu pod koniec szesnastego roku taka jedna. Zofia. Chwała jej za to, że wywoływała tuziny komentarzy pod każdym postem. Cieszyły mnie rozpalone do białości dyskusje. Blog żył. Jednak tamte dyskusje na nic się zdały. Nie pojawiły się kompromisy ani nawet protokoły rozbieżności. Powiedzmy sobie, że było to typowe bicie piany.

 Każdy zapewne zna kilka takich osób, no chyba, że sam "wie lepiej". W moim dotychczasowym życiu wystąpiła, bardzo wystąpiła, zwłaszcza jedna. Wierni czytelnicy wiedzą o kim myślę. Wielokrotnie powtarzałem: "jej myślenie jest jak stara deska". Za grosz elastyczności czy chociaż próby dopuszczenia myśli, że może interlokutor ma część racji. Po jakimś czasie przestaliśmy rozmawiać. Wymienialiśmy tylko komunikaty. Poglądów nie wymienialiśmy, bo kiepsko bym na takiej wymianie wyszedł. Najgorsze dla mnie było jej przekonanie o tym, że lepiej ode mnie wie co myślę, robię i mówię. Chciała nawet dyktować mi jak mam żyć. Słyszała zazwyczaj co innego niż powiedziałem. Koszmar. Taka na przykład Mieszkanka Wieży miała fajną odzywkę: "słyszę co do mnie mówisz", to było uczciwe postawienie sprawy. Nawet Przyjaciółka Malarka potrafiła uzgodnić rozbieżności bez awantur. Stara nigdy. Po co to piszę, bo chcę definitywnie zamknąć Przeszłość in my mind. Bo nic na przyszłość nie daje mi kolejne rozważanie co było tak a co nie tak. Przeszłość gdy już się wyciągnęło wnioski można tylko oglądać.

Jeszcze apel do Komentujących: proszę uprzejmie o podpisywanie komentarzy jakimkolwiek znakiem. Głupio z otwartą przyłbicą czytać anonimy.

piątek, 5 listopada 2021

piąty listopada

 Dziś od rana ( DZIĘKI YUTUBO ) poprawiam sobie już i tak dobry nastrój słuchając najnowszych utworów ABBY. Pamiętacie moją wizytę w sztokholmskim muzeum? Wydawało się tam, że ten projekt to już tylko posąg, pomnik, czy jakoś tak. Że już nic i nigdy się nie zmieni, chociaż sądząc z przewagi młodzieży wśród zwiedzających ta myśl była może nieuprawniona. Wszak można ich spuściznę czytać wciąż na nowe, współczesne sposoby, a współczesność to continuum i nigdy się nie kończy, i wciąż się zmienia. Nikt nie przypuszczał, że po czterdziestu latach tych czworo artystów zechce podzielić się z Ludzkością czymś nowym i starym jednocześnie. Jest w ich muzyce coś, co pozwala rozpoznać wykonawcę po kilku zaledwie taktach. (Coś podobnego wywołują także produkcje ELO czy McCartneya.) Jedno mam za pewnik: przebojów z tego nie będzie. Jednak chyba nie o to chodziło. Jak przypuszcza recenzent GW chodziło tu o pożegnanie, a ja myślę, że nagrali ten album z ich wewnętrznej potrzeby ponownego odezwania się do publiczności i wcale nie jestem pewny czy na tym jednym albumie się skończy.

czwartek, 4 listopada 2021

czwarty listopada

 Dziś wybrałem się do Dzieci pieszo. Wyszło nieźle, bo tylko kwadrans dłużej niż rowerem. Chciałem przetestować sytuację gdy wśród mroźnej, zimowej ciszy zwyczajnie nie będzie wypadało jechać rowerem. Test wypadł dobrze. Podziwiałem złotoczerwonojesienne widoki.Taki na przykład klon sczerwieniały jak w Ameryce.


Wszyscy oczywiście wiemy dlaczego tam liście więdną na czerwono. Upieczony wczoraj schab schodzi z zatrważającą prędkością. Wszyscy chwalą. Pora więc na kolejne pomysły. Kłopot mam tylko z zielonym. Nie mam pojęcia co, oprócz mizerii tolerują Wnuki. Nic. Jutro będę negocjował. Któregoś dnia przyszedł nowy sąsiad. Kenijczyk, doktorant na UJ. Potrzebował pomocy technicznej czyli klucza "10". Zanim jednak tej pomocy mu udzieliłem, wymieniliśmy kilka zdań po angielsku. Gdy się dowiedział, że I'm a housekeeper for my daughter długo przewracał oczami i Dziwił Się. W Krakowie czuję się coraz lepiej. Znowu, tak jak w Dobczycach ciśnienie spadło mi tak, że byłem zmuszony odstawić prochy. Chyba jest coś na rzeczy z nieobecnością Starej w moim życiu.

środa, 3 listopada 2021

trzeci listopada

 Poruszyła mnie przeczytana w Internecie teza: foch to przemoc psychiczna. Podana wprawdzie bez dowodu, jednak chyba nie bardzo go potrzebująca. Przemocy psychicznej byłem poddawany wielokrotnie. Celowała w tym Stara, nawet wtedy gdy stara bynajmniej nie była. Był to jej ulubiony sposób manipulowania bliźnim swym. Ostatnio, po, myślę, definitywnym rozstaniu często myślę o tym w jaki cudowny sposób ożeniłem się z tą kobietą. Nic tam się nie zgadza. Jako młodzieniec skakałem raczej z kwiatka na kwiatek i bywało, że prowadzałem się jednocześnie z więcej niż jedną dziewczyną. Miałem dwa a czasem nawet trzy grona rówieśników wśród których dorastałem. Bywało, że w dzień randkowałem z koleżanką z Żyrardowskiej szkoły, a wieczorem imprezowałem wśród piastowskich znajomych. Na domiar złego grałem na gitarze i śpiewałem ówczesne hity, a powszechnie jest wiadomym, że do takiego muzyka dziewczyny jak muchy do, powiedzmy, miodu. Miałem, już dorosły, dziewczynę, która wydała się za takiego z zamkniętymi oczami i po urodzeniu mu dwóch córek zmykała gdzie pieprz rośnie. To od niej usłyszałem o muchach i, powiedzmy, miodzie. A jednak dałem się usidlić. Młody byłem. Głupi. Z początku nie dostrzegałem technik manipulacji testowanych na mnie. Nie wiem też czy Stara robiła to świadomie, z premedytacją, czy było to instynktowne. Odchodziłem wiele razy gdy już zwyczajnie nie dawało się żyć. Dziś, już bezpieczny, staram się nie myśleć o przeszłości. Wraca tylko w snach. To co? przede mną już tylko Świetlana Przyszłość.

poniedziałek, 1 listopada 2021

pierwszy listopada

 Jakoś się samo ułożyło. Do południa łażę w piżamie, a raczej siedzę przy pożyczonym od Córki stoliku balkonowym na również pożyczonym krzesełku balkonowym i walę w komputer. Od czasu do czasu robię trochę wymachów, skłonów czy przysiadów dla rozgrzewki. Tymi ćwiczeniami oszczędzam prąd do ogrzewania Mieszkadełka. Temperatura wewnątrz utrzymuje się na znośnym poziomie 18°C. Co będzie jak przyjdą mrozy nie wiem, ale dopokąd nie zapłacę pierwszego rachunku za prąd nie wiem jak prąd zawrzeć w moim arkuszu kalkulacyjnym gdzie prowadzę księgowość. Tymczasem strzeliłem 200 zł na miesiąc i zobaczymy co się będzie działo. Koło południa zaczynam się ruszać i już niedługo dosiadam stalowego rumaka i jadę do Dzieci. Kilka razy jechałem drogą wyznaczoną przez Gógla, która ma bardzo strome odcinki. W piątek zaś popracowałem z mapą i wytyczyłem taką trasę na której takich stromizn nie ma i pojechałem tą drogą. To była czysta przyjemność. I tak melduję się przy kuchni. Przygotowuję nieśpiesznie posiłek dla Wnucząt, wydaję go między trzecią a czwartą i już do wieczora mam wolne. A wczoraj wybrałem się turystycznie do Krakowa. Oczywiście rowerem. Sześć i pół kilometra przejechałem niezbyt szybko ale z przyjemnością. Było ciepło i słonecznie. Znów spacerowałem po Rynku i uśmiechałem się do ludzi. Powystawiałem się przez chwilę pod Sukiennicami do kamery i za jej pośrednictwem pomachałem Przyjaciołom. Naprzód jedną ręką, a potem dwiema - stereo. O czwartej już siedziałem w domu i kręciłem papierosy oglądając jakiś film. Potem przygotowanie posiłku głównego. Wczoraj był to posiłek Fibonacciego składający się z resztek ze środy, czwartku i piątku. Zrobiło się tego tyle, że dziś mam posiłek główny bez przygotowywania, wystarczy podgrzać. Dziś zamierzam wybrać się na salwatorski cmentarz i odwiedzić Mentora mojej młodości. Przypomina mi się pierwsza tam wizyta bodaj w 2008. Jechałem tam na tym samym rowerze.

Wieczorem, wieczorem.

No i pojechałem. Prawie na pamięć (tylko raz włączyłem góglową nawigację). Większość drogi prawie płaska, za to ostatni odcinek tak piekielnie stromy, że na najkorzystniejszym przełożeniu przerzutki nie dałem rady. Ostatnie dwieście-trzysta metrów pchałem albo ciągnąłem rower do siódmych potów w pierwszolistopadowym upale. Nie pamiętam teraz jak było w 2008 gdy jechałem tam pierwszy raz, ale cóż, byłem wówczas o jakie piętnaście kilogramów młodszy. Na górze przypiąłem rower do drzewka i spacerkiem, jak po swoje, do miejsca które wielokrotnie już odwiedzałem. Nie mogłem znaleźć. Długo błąkałem się w okolicach kaplicy w której odbywało się nabożeństwo podejrzanego kultu, bo pamiętałem, że to gdzieś tam. W końcu, zgniewany, do Gógla. W sprytnej wyszukiwarce cmentarnej przeczytałem sektor (byłem w nim), rząd i numer kwatery. Sektor niewielki i dopiero gdy byłem o dwa metry zorientowałem się skąd moje zagubienie. Grób był tak obstawiony światłami i kwiatami, że po prostu wcześniej go nie poznałem.  



  Tradycyjnie zapaliłem papierosa i chwilę podumałem jak mieszkaniec tego miejsca kształtował dawno temu moje emocje. Nastrój psuły mowy i zaśpiewy z pobliskiej kaplicy, ale co robić. Zgasiłem papierosa i skonstatowałem nie pierwszy raz, że ten grób jako jedyny na cmentarzu nie jest ozdobiony krzyżem. W drodze powrotnej zaś zobaczyłem taki obrazek: