czwartek, 11 listopada 2021

Dzień Niepodległości 2021

Rano pomyślałem: przeświętować w domu, jednak gdy koło jedenastej spojrzałem za okno i zobaczyłem bezchmurne niebo i wyzłocone jesiennym słońcem drzewa, nie wytrzymałem. Dosiadłem więc stalowego rumaka i pomknąłem w świąteczny Kraków. Opamiętałem się koło Smoka gdzie tłum czekający na zionięcie ogniem nie pozwalał dalej jechać. Smok, wśród owacji, Zionął, a ja spieszony przebijałem się dalej na północ. Pod Wawelem zaparkowałem i pomyślałem: dziś trzeba na Wawel.


Dalej dało się jechać i dopiero przed pochylnią zobaczyłem kategoryczny zakaz. Przypiąłem więc rower do ogrodzenia i zacząłem się wspinać. Można to robić na dwa sposoby, bo są schody i pochylnia właśnie. Schody przypominały te z Koszalina o których pisałem, że są źle zaprojektowane. Na dwa kroki za płytkie a na trzy trzeba drobić. Wspinałem się więc po pochylni. Tłumy. Najwięcej Włochów których poznawałem po włoskojęzycznych, zamaszystych przewodnikach. Na pierwszym dziedzińcu zaś ujrzałem grupkę żołnierek i żołnierzy z wojsk ONZ. Jedni byli z USA a inni z Chorwacji. Doskonale się bawili. Nad tą grupką zrobiłem zdjęcie Anioła, który jak Anioł wygląda dopiero na przełomie maja i czerwca.


 Tak to wygląda jedenastego listopada. Mimo intensywnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć zdjęć z przeszłych majów i czerwców. Nic. Niedługo nadrobię te braki.

Na drugim dziedzińcu krużganki


i obowiązkowy Rzygacz. Zegara słonecznego nie znalazłem.


Potem, już rowerem do Franciszkańskiej gdzie zachwyciło mnie drzewo obok wejścia do miejsca podejrzanego kultu w którym są witraże Wyspiańskiego.



 I dalej Straszewskiego, Na Groblach do Tarłowskiej gdzie zaczynała się moja, a zwłaszcza Córki przygoda z Krakowem. Zwierzyniecką do Rynku. Tam straszny hałas. Jakaś impreza masowa z namiotem pełnym muzyków grających i śpiewających ponad moją wytrzymałość.


 Dobrze że z fotografii nie słychać tych barbarzyńskich odgłosów. Oddaliłem się z tego miejsca okrążając Sukiennice w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara i na dłużej zatrzymałem się pod pomnikiem Adama Mickiewicza.


 Znowu przyglądałem się ludziom i uśmiechałem do nich. Widziałem gościa ubranego z waszecia pozwalającego się fotografować, a też zarzucał na chętnych swoją delię czy inną szubę, wręczał szablę i obejmując takiego wołał do fotografa: teraz. Wolałem nie pytać ile taka przyjemność kosztuje, zwłaszcza, że wcześniej usłyszałem jak dorożkarka woła trzysta złotych za najkrótszy objazd. Powystawiałem się przez chwilę przed kamerą i idąc już do Brackiej pomachałem na wszelki wypadek. Do domu wracałem w jeszcze dość wysokim słońcu bulwarami, Dietla przez most, Konopnickiej do ronda Matecznego i dalej Zakopiańską. Po drodze przy Zbrojarzy do Żabki po abendbier i już w domu. Miło jest mieszkać w Krakowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz