piątek, 31 grudnia 2021

trzydziesty pierwszy grudnia

 Albo weźmy ogrzewanie zimą albo klimatyzację latem. Dziś, tuż po obudzeniu się, gdy byłem niewątpliwie w "stanie alfa" zaczęło mi się roić takie coś: czy nie wyszłoby taniej zimą pompować gorące powietrze znad równika do każdego domostwa znajdującego się na północ od niego? i oczywiście pompować zimne powietrze znad bieguna latem. Choć sam nie podejmę się, na pewno można to porachować. Takiego rodzaju myśli przychodzą mi do głowy ciągle. Mam hopla na punkcie niekonwencjonalnych rozwiązań energetycznych. Gdzieś przeczytałem o tym, że uniwersalną walutą ogólnoświatową powinna być energia. Podpisuję się pod tą tezą wszystkimi kończynami. Wtedy na pewno bardziej niż dziś byśmy tę energię szanowali.

 Dziś kończy się 2021 rok. Ogólnie był słaby, jednak dla mnie nienajgorszy. Niech się skończy szybko i po cichu. Przełom spędzę w najlepszym możliwym towarzystwie śpiąc słodko we własnym łóżeczku. Może barbarzyńska hołota nie zbudzi mnie noworocznymi hałasami? A jeśli nawet zbudzi, to przeczekam i znowu zasnę śniąc o przyszłorocznym Sylwestrze w normalnej Polsce. Czego wszystkim Rodakom serdecznie życzę.

środa, 29 grudnia 2021

dwudziesty dziewiąty grudnia

 Razem chyba wyszedłem na plus. Początek roku był bezbarwny i stłamszony Covidem. Prawie nie wychodziłem z miejsca czasowego pobytu i nasłuchiwałem wieści o szczepieniu. Stara jakby ścichła, zresztą nie mieliśmy wielu kontaktów osobistych. Przeważnie siedziałem w piwnicy i rysowałem jakieś niesłychaństwa. Szczepienie w marcu bez stresu i dziwnych objawów. Dopiero w maju, gdy pojechałem na działkę w Dobczycach, odżyłem. Ponad miesiąc żyłem tak jak lubię. Niczym niezakłócona wolność dobrze robiła na moje zdrowie. Uporządkowałem działkę i snułem plany jak przystosować Domek do całorocznego mieszkania. Założyłem nową winnicę, wyciąłem mnóstwo cień czyniących gałęzi i konarów rosnących od południa drzew, kosiłem (kosiarką) cały areał. To wszystko na luzie, bez pośpiechu. Mówiłem sobie, że pracuję co najwyżej na pół etatu, a jak mi się nie chciało to nic nie robiłem. Czytałem o historii miasteczka i co południe nasłuchiwałem Hejnału. Pod koniec czerwca skończyło się rumakowanie. Pojechałem na Reguły i poddałem się szczepieniu drugą dawką. Poddałem się też żądaniu Starej i wykonałem Malowanie Bramy. Myślałem zrobić to w tydzień, jednak z braku sił i nadmiaru niekorzystnych warunków atmospherycznych, przeciągnąłem robotę do miesiąca. W międzyczasie dowiedziałem się od Córki o konieczności sprzedania działki. Dlatego lipcowy wyjazd nie był już taki miły. Wolność wprawdzie taka sama, ale podszyta niepokojem: jak długo jeszcze? A co ja robię gdy działka w końcu sprzedana? Oczywiście ruszam w Podróż. Cztery dni jak sen albo marzenie. Byłoby ich więcej, ale mało kasy (crucabomba). Po powrocie na Reguły stwierdziłem, że w Starą wstąpił jakiś zły duch. Codziennie awanturka albo i awantura. Teraz myślę, że dowiedziawszy się o sprzedaży działki nabrała pewności, że już przez cały czas będzie mogła mnie musztrować i czołgać. Zresztą wprost powiedziała:" jesteś w sytuacji przymusowej bo nie masz gdzie mieszkać". Decyzję podjąłem w mgnieniu oka i zacząłem się obliczać. Z obliczeń wyszło mi bardzo skromne życie i możliwość wynajęcia mieszkania. No to wynająłem. Minęły już ponad dwa miesiące. Odzyskałem Spokój.Rozglądam się z nadzieją na udane życie do końca życia. Jest Dobrze.

piątek, 24 grudnia 2021

dwudziesty czwarty grudnia

Nie wiem czy wszystkie europejskie ludy świętują w ten czas, ale na pewno robią to Słowianie. Okazją do świętowania jest osiągnięcie przez Planetę tego punktu swej drogi w którym noc jest najdłuższa. Wszyscy niby o tym wiedzą, a jednak tysiąc lat trwające zniewolenie Narodu przekształciło Szczodre Gody w urodziny człowieka o którym nic nie można powiedzieć z całą pewnością. 

Z całą jednak pewnością winszuję całej Szanownej Frekwencji

Wesołych Szczodrych Godów. 

poniedziałek, 20 grudnia 2021

dwudziesty grudnia

 Zaraz wiosna! Oczywiście po drodze jeszcze zima, ale to szczegół. Mówią, że będzie mroźna i śnieżna. Śnieg specjalnie mi nie przeszkadza. Mróz? - no cóż, w twarzy ogłoszonych podwyżek cen prądu którego używam do ogrzewania łatwo nie będzie. W moim arkuszu kalkulacyjnym mam jeszcze niewielką rezerwę ukrytą w dwóch kolumnach: "odłożyć" i "nieprzewidziane". Jestem przekonany, że wystarczy. Jak nie to będę mniej jadł i w dalszej kolejności mniej palił. Damy radę. Już się cieszę na odkrywanie wiosenności tak jak w Koszalinie. Już znalazłem kilka krzaków Forsycji i rozglądam się za bzami i głogami.

Od czasu gdy zamieszkałem w Krakowie mam kłopot z orientacją geograficzną. Choćbym nie wiem ile razy czytał mapę, za każdym razem wychodząc z domu powtarzam sobie: tam jest północ i nawet wtedy jakoś nie bardzo wiem w którą stronę iść. Pewnie to dlatego, że okno mojego mieszkania skierowane jest dokładnie na północ, a w takim miejscu jeszcze nie mieszkałem. Może też dlatego, że śpię wzdłuż osi północ-południe i to głowa jest najpołudniowszym punktem. I to nie do końca jest żart.

Zbieram się do Moczydła jak sójka za morze. Właściciel mieszkania w którym mieszkam proponował mi wspólną wyprawę jak tylko wróci z Irlandii. Wyjechał już miesiąc temu i nie wiadomo kiedy wróci. Czyżby Radom był w Irlandii? Pożyczę więc któregoś dnia auto od Córki i pojadę sam. Myślę, że zaraz po świętach.

 Fajnie będzie świętować tak jak lubię. W najlepszym możliwym towarzystwie.

niedziela, 19 grudnia 2021

dziewiętnasty grudnia

 Chwila wspomnień

Pierwszy komputer zobaczyłem i dotknąłem pod koniec siedemdziesiątych lat dwudziestego wieku. Nie nazywał się wtedy komputerem tylko maszyną liczącą. ODRA z czterocyfrowym numerkiem stała na amortyzowanej podłodze klimatyzowanej pracowni w Politechnice Warszawskiej. Tam własnoręcznie podziurkowałem karty do programowania i zapuściłem swój pierwszy program. To było coś związanego z wybraniem iluś tam liczb pierwszych w kolejności rosnącej. Chyba przy czwartym uruchomieniu maszyna nie wypluła żadnej karty i temat zaliczyłem. Ten komputer nie miał klawiatury ani monitora. Programowanie odbywało się z pomocą dziurkarki kart przypominającej maszynę do pisania. Zamiast ekranu była drukarka igłowa i to właśnie na wydruku można było zobaczyć efekt wykonanego programu.

Drugi komputer zobaczyłem i dotknąłem na przełomie 1985/86. Tylko, że to nie był komputer. ZX SPECTRUM to była taka nowoczesna zabawka. Przez kilka miesięcy byłem szefem serwisu w firmie składającej te cudeńka. Przez ten czas złapałem bakcyl i zacząłem tworzyć różne rzeczy. Komputer miał klawiaturę i monitor. Najwięcej eksperymentowałem z funkcją BEEP. Przygotowałem kilka kolęd. To zadziwiające jak skomplikowane dźwięki można było uzyskać z jednokanałowego generatora. Z ciekawostek dodam, że jednym z klientów serwisu było biuro w którym projektowano warszawskie metro. Mieli dwa komputery i chwalili się, że u nich pracują w tandemie.

Później miałem dziesięć lat przerwy. Trzeci komputer zobaczyłem i dotknąłem w 1995 roku. Naprzód pracujący pod windowsem 3.11 i niedługo potem windowsem 95. O Internecie wtedy już słyszałem, ale prawdziwy dostęp do niego miałem dopiero w dwudziestym pierwszym wieku. Czy pamiętacie jak nazywało się urządzenie do łączenia przez telefon, albo świergot który to urządzenie wydawało? Wbrew pozorom bez Internetu można było sporo zwojować. Byłem wtedy konstruktorem, a też projektantem i handlowcem w firmie dostarczającej dla budownictwa konstrukcji aluminiowo szklanych. W pracy używałem arkusza kalkulacyjnego. Zrobiłem kilka takich arkuszy w których wystarczyło wprowadzić kilka danych i już po chwili dostawałem na monitorze kompletny wydruk produkcyjny z rysunkiem, a też kalkulację z której było wiadomo za ile taki produkt należało sprzedać. W międzyczasie nauczyłem się programu rysunkowego COREL DRAW i w nim robiłem pierwsze próby wizualizacji. A potem Internet rozpanoszył się tak, że skończyły się odizolowane od siebie komputery. Ale to już zupełnie inna historia.

piątek, 17 grudnia 2021

siedemnasty grudnia

 Przyjąłem dziś trzecią dawkę szczepionki. Zastanawiam się nad tym czy już zawsze, co pół roku, będę zaszczepiany. Może wirus będzie mutował w nieskończoność i kilka razy w roku będzie nam pokazywał nowe oblicze. A może, tak jak panujący sto lat temu wirus Hiszpanki, po jakimś czasie złagodnieje i zostanie z Ludzkością już na zawsze pod postacią grypy nowego rodzaju. Swoją drogą ten naskórek pokrywający Planetę i mnożący się jak nie przymierzając króliki, jest niezwykle delikatny. Zastanawiam się co by było, gdyby ta zaraza zaatakowała sto lat temu. Albo tysiąc. 

Wkurwiają mnie antyszczepionkowcy. Podejrzewam, że są głupi i niewykształceni. Pociesza mnie myśl o tym, że sami się wyeliminują ze sztafety genów. Tymczasem mądrzeją dopiero na łożu śmierci i wielkim głosem krzyczą o swojej głupocie. Marna to pociecha, bo zabierają chorym na niekowidowe choroby możliwość leczenia i niejako "przy okazji" ciągną bogu ducha winnych Bliźnich ze sobą na tamten świat. Miałem osobiście do czynienia z takim jednym. Przed punktem szczepień usytuowanym w aptece, w galerii handlowej, lżył grubymi słowami dwoje ludzi wypełniających ankietę przed szczepieniem. Najłagodniejsze co powiedział, to :"powinno się was aresztować". Przechodzącym mimo ludziom jakoś to nie przeszkadzało, odwracali wzrok. Zbliżyłem się i kilka minut obserwowałem i przysłuchiwałem się awanturze starając się nawiązać z człowiekiem kontakt wzrokowy. Gdy to nastąpiło i zamilkł na chwilę spytałem: czy jest pan foliarzem? To pytanie musiało przestawić w jego rozumie jakąś wajchę, bo natychmiast powiedział, że tak i porzucił swoje ofiary zająwszy się mną. Powiedziałem tylko, że to pożałowania godne i skierowałem się do wyjścia. Wyszedł za mną na pole dość łagodnie mi urągając. Wtedy spytałem gdzie jego foliowa czapeczka. Zamilkł ponownie. Wykorzystałem chwilę ciszy i spytałem czy na pewno Ziemia jest płaska? Pytanie było trochę nie na temat, ale poskutkowało przytłaczającym milczeniem. Poszedłem w swoją stronę. On został zamyślony. Gdy podzieliłem się tą historią ze znajomymi dowiedziałem się, że miałem szczęście. Jednak mnie nie obił.

niedziela, 12 grudnia 2021

dwunasty grudnia

 Wczoraj przeczytałem w GW o przysłowiach. Ten temat kręci mnie od dawna. Przygotowując się do PTNZ2 przekopywałem się przez przysłowia narodów które miałem wizytować i muszę się przyznać, że te mądrości narodów są jakoś do siebie podobne.

czwartek, 2 grudnia 2021

drugi listopada

 Mam dziś niesamowitego lenia. Tuż po samoczynnym obudzeniu się myślałem wybrać się do miasta. Po kawie odechciało mi się. Nic. Zajmę się czymkolwiek.

poniedziałek, 22 listopada 2021

dwudziesty drugi listopada

 Albo weźmy Historię. Tę samą o której mówią, że jest nauczycielką życia, albo że kołem się toczy. Znamy także chichot Historii. Jako osobnik raczej fizyczny niż humanistyczny postrzegam Historię jak proces który zaczął się niewiadomokiedy i toczy się w nieskończoną przyszłość. Jak oś czasu pociętą przez Ważne Wydarzenia, ale też zupełnie nieistotne i nawet nie rozpoznane. Prowadzałem się kiedyś z Panią magistrą Historii i to od niej nasłuchałem się wiele o naukowej metodzie historyków. Na przykład na podstawie wykopalisk historyk z całą pewnością może powiedzieć niewiele ponad: tu żyli ludzie. Metoda zaś "papierowa" (wołowoskórowa czy pergaminowa lub glinianotabliczkowa i kamienna wreszcie) prowadzi do śmiertelnie nudnych rozważań o podatkach czy wyrokach sądów. Są też oczywiście bardziej literackie źródła z których czerpią historycy tylko, że niewiele ich pozostało, a treści w nich zawarte są zaledwie interpretacjami rzeczywistości. Tak sobie myślę, że z bardzo dawnych czasów stuprocentowych Faktów zachowało się tyle co nic. Później było jeszcze gorzej. Historycy pisali dowolne głupoty nie oglądając się na fakty, w dodatku inaczej historycy hołubieni niż kaźnieni. Jest u nas taka tendencja aby Historię pisać na nowo przez zwierciadło ideologii. Za parę lat zaś odbędzie się znowu Wielkie Odkręcanie. I tak historycy nigdy nudzić się nie będą.

Miałem napisać zupełnie co innego po przeczytaniu w GW artykułu o nauczycielu historii tak zapatrzonym w obecnie panujących, że wściekł się i używał wobec uczniów wyrazów gdy dowiedział się, że nie lubią prezydenta. To mi przypomniało moje z Historią znajomości. Nauka Historii w szkole podstawowej zaczynała się w piątej klasie. Przyszedł do nas Nauczyciel Prawdziwy. Wykładał tak, że wszyscy słuchali z zapartym tchem. Wszyscyśmy mieli z jego przedmiotu oceny pozytywne. Poważnie, nawet daty inne od 1410 mieliśmy opanowane. Historia w jego wydaniu była logiczną i pociągającą opowieścią. Cała moja wiedza  historyczna pochodzi od niego. Niestety, od siódmej klasy zaczął nas uczyć przyniesiony w teczce pezetpeerowski aparatczyk przy okazji uczyniony dyrektorem szkoły. I od tamtego czasu NIC. Nie uczył,kazał czytać książkę i odpytywał na stopnie. Zero wniosków czy analiz. Nie potrafię wyobrazić sobie jego reakcji na uczniowskie "nie lubię Gomułki".

niedziela, 21 listopada 2021

dwudziesty pierwszy listopada

Albo weźmy samochód a ściślej jego silnik. Czytam w GW o tym, że Japończycy pracują nad zeroemisyjnym silnikiem spalinowym naprzekurw nawoływań do całkowitej elektryfikacji pojazdów kołowych. Moim zdaniem to kolejny dowód na cechę Ludzkości którą nazywam histerezą zachowań. Najlepszym przykładem jest tu sposób ubierania się ludzi w okresach przejściowych. Jesienią zakładamy kurtki czy palta przy niższej temperaturze niż wiosną  chowamy je do szafy. Cóż więc myślą Japończycy? Najprościej pogrzebać przy paliwie. Najbardziej ekologicznym paliwem jest wodór, jednak oni uparcie wynajdują jakieś ekwiwalenty produkowane z biomasy czy czego tam jeszcze.

Kluczowym pojęciem jest tu sprawność cieplna czyli ile energii ze spalenia paliwa bezpowrotnie tracimy na ogrzewanie silnika, chłodzenie silnika czy ogrzewanie Atmosphery od opon czy klocków hamulcowych. Gdy myślę o tym, że ponad połowa paliwa wlanego do baku jest bezpośrednio przerabiana na dwutlenek węgla, bez żadnego profitu energetycznego, ręce opadają. Cała ta sprawa z silnikami spalinowymi przypomina mi jakoś teorię geocentryczną albo ciągłe łatanie systemów operacyjnych komputerów. Konstrukcja silnika spalinowego jest tak skomplikowana, że trzeba wielu lat studiów aby jakoś ją pojąć. A wszystko dlatego, że Inżynierowie z iście końskimi klapkami na oczach wciąż udoskonalają coś, co od początku prowadzi w ślepą uliczkę. Gdzieś przeczytałem o tym, że jeśli rozwiązanie zadania zajmuje więcej niż kartkę papieru to trzeba ten papier wyrzucić i wymyślić co prostszego. No i co tu mamy - rozwiązanie zadania jakim jest silnik spalinowy zajmuje już pewnie miliony kartek i wciąż mamy rozwiązanie do dupy. Gorzej, coraz głębiej je tam wpychamy. 

Teraz wodór. Można go spalać w zwykłym silniku spalinowym. Zysk ekologiczny jest, bo z rury wydechowej leci tylko woda. Oprócz tego same porażki: sprawność dalej mizerna, konstrukcja ze względu na wysoką temperaturę spalania coraz bardziej skomplikowana, kłopoty z tankowaniem i niebezpieczeństwo wybuchu w rozszczelnionym baku. Moim zdaniem ta uliczka też jest ślepa. I tu pojawiają się ogniwa paliwowe zasilane wodorem. Teoretyczna sprawność takiego ogniwa jest nawet większa od 100%, bo część energii takie ogniwo czerpie z chłodzenia Atmosphery. Ogniwo wytwarza prąd elektryczny i już wiemy jak napędzać nim samochody. Teraz wyobraźmy sobie samochód ze spalinowym silnikiem wodorowym i obok niego drugi, z silnikiem elektrycznym i pokładową elektrownią z ogniw paliwowych. Porównajmy. Naprzód zasięg: spalinowy, powiedzmy 1000 km; elektryczny okrągło licząc 2000 km. Konstrukcja: spalinowy - piekielnie skomplikowana, elektryczny - prostsza być nie może. Serwis: spalinowy drogi i wciąż są potrzebne jakieś płyny w rodzaju oleju silnikowego, elektryczny - odrobina towotu przy produkcji silnika w fabryce i wymiana szczotek raz na długi czas, zresztą można też stosować silniki bezszczotkowe. Można tak jeszcze długo, ale po co? 

Wróćmy teraz do Japończyków. Chyba mentalnie nie mogą znieść nieuchronnego rozwiązania którym jest zburzenie fabryk samochodów i odcięcie nafciarzy od pieniędzy. Czytałem też o obawach przed bezrobociem, bo elektryki są proste i można je budować mniejszą ilością robotników. Bardzo to podobne do działań (lub zaniechań) niektórych polityków w twarzy Covida: najważniejsze są słupki. Zdrowie Ludzkości dla rządzących nie ma żadnego znaczenia.

piątek, 19 listopada 2021

dziewiętnasty października

 Byłem wczoraj na pogrzebie. Pierwszy raz od czterech lat. Tak sobie myślę, że księżyk odprawiający uroczystość przez większość czasu bezczelnie kłamał. Że tylko ludzie zaczadzeni ideologią są w stanie te łgarstwa łykać. Kłamstwa dotyczyły nie tylko Zmarłej. Czy ktokolwiek, nawet średnio rozgarnięty, mógłby brać poważnie te wszystkie baśnie i legendy będące zaczynem każdej religii? Myślę, że jacyś starożytni wyczynowcy, metodą prób i błędów doszli do przekonania, że to narzędzie do rządzenia ludźmi DZIAŁA. Można więc bezkosztowo podporządkować sobie dowolnie wielki tłum ludzi. Sprawić, że poddani będą na wyprzódki znosić swój dobytek do pałaców w zamian za obietnicę czegoś tam, ale dopiero po śmierci.

Czytam teraz Bolesława Chrobrego sześcioksiąg Antoniego Gołubiewa. Jest tam dużo o zaprowadzaniu chrześcijaństwa naprzód przez Mieszka a później przez Bolesława. Pierwszy raz czytałem to jako dwudziestolatek. Znajduję teraz fragmenty, napisane skądinąd znakomitą polszczyzną, które wówczas mnie wzruszały, a dziś powodują tylko znużenie jeśli nie wkurwienie. Te wszystkie żywoty świętych, niespodziewane nawrócenia, duszne niepokoje prostych ludzi nierozumiejących do czego to potrzebne i duszne niepokoje władców czy tak właśnie powinno się rządzić. Mam podejrzenie, że Mieszko był wizjonerem przerastającym swoją epokę. Wizję Polski Silnej i Wielkiej potrafił zaszczepić Bolesławowi. Tylko, że wtedy nie było innego sposobu by to osiągnąć. Obaj Musieli przyjąć kościół i przy okazji chrześcijaństwo, bo tylko tak, na przełomie tysiącleci, można było zostać liczącym się graczem ówczesnej polityki. Myślę, że obaj doskonale wiedzieli, że to całe zamieszanie jest środkiem a nie celem. I bardzo dobrze, tylko dlaczego sprokurowali nieopatrznie ten już ponad tysiąc lat trwający nacisk na ludzi żeby nie myśleli jak żyć tylko o tym co będzie jak już ich nie będzie. Przypomina mi się dialog z filmu Truskawkowe Wino, gdzie policjant na pytanie o zmarłą córkę odpowiada: "nie ma jej". To jest uczciwe. Moim zdaniem. Z całą pewnością, na pytanie co będzie gdy umrę, mogę uczciwie odpowiedzieć nie wiem. Monopolu na tę wiedzę nie ma nikt, choćby fikuśnie ubrany wygłaszał niewiadomojak pięknie brzmiące głupoty. Te wszystkie religie są tylko środkiem do osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie. 

Właściwie to tylko życie po życiu według Wikingów byłbym w stanie zaakceptować, zwłaszcza zakrapiane uczty, ale tylko pod warunkiem, że wegetariańskie.

poniedziałek, 15 listopada 2021

piętnasty listopada

 Albo weźmy odzywkę "szczerze?". 

Są ludzie używający takiego powiedzenia w trakcie rozmowy, zwykle po zadaniu jakiegoś pytania przez drugiego rozmówcę. Niektórzy robią to machinalnie i nie zastanawiają się co to może świadczyć o ich wiarygodności. Chyba starają się podkreślić, że od tej chwili mówią już to, co myślą. Ale. Czy do teraz nie mówili? Albo czy do teraz mówili półprawdę lub całe kłamstwo? Jeszcze gorzej gdy mówią "szczerze?" w rozmowie ze sobą. A oprócz tego "szczerze?" jest gorsze od "to dobre pytanie".

niedziela, 14 listopada 2021

czternasty listopada

 Zaraz miesiąc jak mieszkam w Krakowie. Jest dobrze. Większość czasu spędzam w mieszkadełku. Staram się codziennie być u Córki i przypilnować aby Wnuki jadły i miały co zjeść. Przy okazji poznaję ich preferencje jedzeniowe. Na dobrą sprawę powinienem proponować dwie oddzielne diety. Staram się też, przy okazji wydawania posiłków, rozmawiać z nimi i, o dziwo, lepiej mi to idzie z Matyldą. Codzienne podróże trzy kilometry tam i trzy z powrotem dobrze mi robią na zdrowie, chociaż brzuch tego nie zauważa.

sobota, 13 listopada 2021

trzynasty listopada

 Albo weźmy stres. Niby wszyscy wiemy o co tu chodzi a jednak...

Góglowy tłumacz podsuwa język indonezyjski z którego to pojęcie się wywodzi; do tej pory nie miałem pojęcia o tym, że taki język w ogóle istnieje. Stres to po indonezyjsku naprężenie. Zacząłem myśleć dlaczego mój stan zdrowia, zwłaszcza wielkość ciśnienia tętniczego, poprawiał się ilekroć na dłużej wyjeżdżałem na działkę, a teraz na dobre do Krakowa. Jakoś po drodze wyeliminowałem geografię, wysokość nad poziomem morza, porę roku, wilgotność Atmosphery i fazy księżyca. Gdy w lipcu, w Dobczycach, źle się poczułem i zmierzywszy ciśnienie przeraziłem się odczytem (98/56), myślałem, że to od codziennej pracy fizycznej "na roli", natychmiast odstawiłem prochy. Odczyty późniejsze były prawidłowe (120 - 125 / 65 - 70) także podczas Podróży do Dalekiej Północy, Lewego Górnego Rogu i Ścianą Zachodnią w dół do Kłodzka. Po powrocie na Reguły mierzyłem ciśnienie kilka razy dziennie i zobaczyłem jak odczyty pomału lecz konsekwentnie idą w górę. Po tygodniu wróciłem do prochów. To niedopuszczalne bez konsultacji z lekarzem - powie ktoś. Lekarz jednak przepisał mi prochy właśnie w reakcji na nie wiedzieć czemu utrzymujące się lekko podwyższone ciśnienie. Dodawszy dwa do dwóch wywnioskowałem, że to przebywanie na Regułach źle na mnie działa. I tu dochodzimy do stresu. Źle się tam czułem, nieswojo, nie mogąc pomyśleć: tu jestem na swoim miejscu. Teraz wiem, że to było nieustanne poddawanie się naprężeniom wynikającym z sytuacji. Po dwóch tygodniach od przeprowadzki do Krakowa znów poczułem się tak jak wtedy na działce. Nic, tylko położyć się i umrzeć, albo "ani ręką ani nogą". Do codziennych czynności musiałem się zmuszać a i tak niewiele mogłem zwojować. Właściwie nie musiałem nawet mierzyć ciśnienia, bo już wiedziałem co odczytam. Tym razem wynik pomiaru nie był tak zatrważający. I tak znowu odstawiłem prochy. Przy okazji zapisałem się do lekarza ...onego kontaktu. Tak czy inaczej porządny przegląd już mi się należy.

czwartek, 11 listopada 2021

Dzień Niepodległości 2021

Rano pomyślałem: przeświętować w domu, jednak gdy koło jedenastej spojrzałem za okno i zobaczyłem bezchmurne niebo i wyzłocone jesiennym słońcem drzewa, nie wytrzymałem. Dosiadłem więc stalowego rumaka i pomknąłem w świąteczny Kraków. Opamiętałem się koło Smoka gdzie tłum czekający na zionięcie ogniem nie pozwalał dalej jechać. Smok, wśród owacji, Zionął, a ja spieszony przebijałem się dalej na północ. Pod Wawelem zaparkowałem i pomyślałem: dziś trzeba na Wawel.


Dalej dało się jechać i dopiero przed pochylnią zobaczyłem kategoryczny zakaz. Przypiąłem więc rower do ogrodzenia i zacząłem się wspinać. Można to robić na dwa sposoby, bo są schody i pochylnia właśnie. Schody przypominały te z Koszalina o których pisałem, że są źle zaprojektowane. Na dwa kroki za płytkie a na trzy trzeba drobić. Wspinałem się więc po pochylni. Tłumy. Najwięcej Włochów których poznawałem po włoskojęzycznych, zamaszystych przewodnikach. Na pierwszym dziedzińcu zaś ujrzałem grupkę żołnierek i żołnierzy z wojsk ONZ. Jedni byli z USA a inni z Chorwacji. Doskonale się bawili. Nad tą grupką zrobiłem zdjęcie Anioła, który jak Anioł wygląda dopiero na przełomie maja i czerwca.


 Tak to wygląda jedenastego listopada. Mimo intensywnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć zdjęć z przeszłych majów i czerwców. Nic. Niedługo nadrobię te braki.

Na drugim dziedzińcu krużganki


i obowiązkowy Rzygacz. Zegara słonecznego nie znalazłem.


Potem, już rowerem do Franciszkańskiej gdzie zachwyciło mnie drzewo obok wejścia do miejsca podejrzanego kultu w którym są witraże Wyspiańskiego.



 I dalej Straszewskiego, Na Groblach do Tarłowskiej gdzie zaczynała się moja, a zwłaszcza Córki przygoda z Krakowem. Zwierzyniecką do Rynku. Tam straszny hałas. Jakaś impreza masowa z namiotem pełnym muzyków grających i śpiewających ponad moją wytrzymałość.


 Dobrze że z fotografii nie słychać tych barbarzyńskich odgłosów. Oddaliłem się z tego miejsca okrążając Sukiennice w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara i na dłużej zatrzymałem się pod pomnikiem Adama Mickiewicza.


 Znowu przyglądałem się ludziom i uśmiechałem do nich. Widziałem gościa ubranego z waszecia pozwalającego się fotografować, a też zarzucał na chętnych swoją delię czy inną szubę, wręczał szablę i obejmując takiego wołał do fotografa: teraz. Wolałem nie pytać ile taka przyjemność kosztuje, zwłaszcza, że wcześniej usłyszałem jak dorożkarka woła trzysta złotych za najkrótszy objazd. Powystawiałem się przez chwilę przed kamerą i idąc już do Brackiej pomachałem na wszelki wypadek. Do domu wracałem w jeszcze dość wysokim słońcu bulwarami, Dietla przez most, Konopnickiej do ronda Matecznego i dalej Zakopiańską. Po drodze przy Zbrojarzy do Żabki po abendbier i już w domu. Miło jest mieszkać w Krakowie.

jedenasty listopada

 Sześć lat temu, gdy przeprowadzałem się do Koszalina, nie uczestniczyłem w wyborach. Do dziś i chyba już na zawsze będę miał o to ogromne pretensje do siebie. W gronie przyjaciół czekaliśmy wówczas na ogłoszenie wyników. Porażka wywołała niedowierzanie i konsternację. Ktoś mówił: no to teraz ministrem zostanie ZZ. Co mówili inni nie pamiętam, ale pamiętam nastrój przygnębienia. Chyba przez to przygnębienie wysunąłem tezę, że tak jak poprzednio rządzący zaplączą się we własne nogi i do dwóch lat władzę utracą. Nie wiem czy wierzyłem w to rozwiązanie czy może raczej była to mowa "ku pokrzepieniu serc". Na pewno jednak nie doceniałem Rodaków. Jedni, tak jak ja, nie głosowali w ogóle inni głosowali jakoś tak niemrawo a reszta, omamiona  dobrze wycelowaną w ich punkt widzenia propagandą, głosowała w sposób zdyscyplinowany na to nieszczęście. Drugie nasze nieszczęście, zgraja facetów na czarno ubranych i opętanych nie wiadomo czym właściwie, chyba głównie chciwością, walnie przyczyniła się do tego wszystkiego. Pamiętam rozmowę z Przyjaciółką Malarką w której starała się przekonać mnie o tym, że w czasie tamtych rządów czuła się dużo bardziej bezpieczna niż przez późniejsze osiem lat. Na pozór normalna i mądra kobieta (z inną bym się przecież nie zaprzyjaźnił) była zachwycona tym nieszczęsnym wyborem. Jedynym jej niedostatkiem była pewna ideologia którą czynnie praktykowała do tego stopnia, że co niedziela uczestniczyła w obrzędach podejrzanego kultu. Co oni jej zrobili? - zgroza. A przecież takich Rodaków są miliony. Słuchają kłamstw i obelg rzucanych rozumowi z ambon i, niestety, jakaś część tych bzdur, jakiejś części trafia do przekonania. Co więc robić? - nie wiem. Chyba tylko rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza z tymi omamionymi. A o czym? - chyba głównie o Wolności. O ponownym odzyskaniu Niepodległości Narodu, odebraniu okupantom wszystkiego na co do tej pory zdążyli położyć swoje długie i brudne ręce.

środa, 10 listopada 2021

dziesiąty listopada

Mało kasy, krucabomba. Dostałem wczoraj wypłatę powiększoną o niewielką "czternastkę". Niby nie jest źle. Mój arkusz kalkulacyjny, choć napięty, pozwala mi myśleć o przyszłości z bardzo ostrożnym optymizmem, jednak ostateczne urządzenie mieszkadełka odłożę do przyszłego roku. Dopiero gdy będę miał jakąś rozsądną sumę odłożoną poważę się na konieczne zakupy. 

Wczoraj z okazji wypłaty upiekłem Dzieciakom szarlotkę. Przyznam, że z pomocą Robota robota jest żadna. Trzeba wszystkie składniki wrzucić do komory roboczej (robociej) ustawić obroty i czas i nacisnąć START. Po chwili ciasto można wlać do formy. Jabłka jednak trzeba obrać, pokroić w ćwiartki i uprużyć w garnku w sposób tradycyjny. Myślę, że Haneczka byłaby zdegustowana, znika cały rytuał rozrabiania ciasta ze ściśle określonymi czynnościami odprawianymi w również ścisłej kolejności. Pamiętam jak obraziła się na mnie gdy ciasto na "okratowanie" rozwałkowałem na stolnicy i pokroiłem jak makaron, zamiast jak panB przykazał rozwałkowywać je w dłoniach na jak najdłuższe wałeczki. W każdym razie według spożywców (ja słodyczy nie jadam od wielu lat) jakości szarlotki te nowomodne pizdryki bynajmniej nie zaszkodziły. 

wtorek, 9 listopada 2021

dziewiąty listopada

Jakoś przypomniała mi się podróż wokół Bałtyku. Tuż po jej zakończeniu myślałem napisać długi tekst, może nawet książkę, albo chociaż porządną prezentację. Dziś myślę, że nie zrobiłem tak, bo wspomnienia bez tego są najmojsze. Widać niechętnie podzieliłbym się tymi emocjami z Ludzkością. Wolę je mieć tylko dla siebie. Rzeczywiście, opowiadając ludziom o tej podróży ukułem szablon kilku dykteryjek. Opowiadałem wciąż kilka zaledwie sytuacji choć było ich o wiele więcej.

niedziela, 7 listopada 2021

siódmy listopada

 Albo weźmy sztukę. W moim rozumieniu to coś, co karmi zmysły. Mamy więc sztuki plastyczne pobudzające głównie zmysł wzroku, ale też dotyku, bo tę sztukę można zmacać. Mamy muzykę działającą głównie na zmysł słuchu, ale też i wzroku. Spróbuj posłuchać tego samego kawałka naprzód z otwartymi a później z zamkniętymi oczami. Jest różnica? Jest sztuka tworzenia zapachów. Nie znam jej nazwiska ale z całą pewnością jej celem jest karmienie zmysłu powonienia ale też na przykład zmysłu równowagi: są zapachy zwalające z nóg. Mamy sztukę kulinarną. Ta oprócz dosłownego karmienia ciała działa na prawie wszystkie ludzkie zmysły. A jak nazwać sztukę działającą na dotyk? To oczywiście seks który karmi już wszystkie ludzkie zmysły. Brakuje mi w tej wyliczance sztuki działającej głównie na zmysł równowagi. Nie jest przecież sztuką huśtawka, albo chwiejący się do rzygania pokład statku na dużej fali. Już gdzieś o tym pisałem: myślę, że zmysł równowagi leży odłogiem. Bo przecież można wyobrazić sobie (oczywiście po opanowaniu przez Ludzkość antygrawitacji) takie skomponowanie bodźców grawitacji z różnym natężeniem rozłożonych w czasie, że odbiorcy zrobi się błogo (albo nieprzyjemnie). To tak jak z muzyką. Jeden z lubością słucha Mozarta, a drugi Pendereckiego. A teraz zagadka którą sam sobie zadaję: jakiego rodzaju sztuką jest Literatura Piękna?

A teraz z innej beczki. Od jakiegoś czasu stałem się bardziej nadawcą niż odbiorcą. Z czego to się bierze? Czy to ze spalenia kolejnych mostów?

sobota, 6 listopada 2021

szósty listopada

Albo weźmy ludzi, którzy zawsze wiedzą lepiej. Co gorsza tak są przekonani o swojej wszechwiedzy, że aż usiłują narzucić swoje "wiem lepiej" reszcie Bliźnich. Była tu pod koniec szesnastego roku taka jedna. Zofia. Chwała jej za to, że wywoływała tuziny komentarzy pod każdym postem. Cieszyły mnie rozpalone do białości dyskusje. Blog żył. Jednak tamte dyskusje na nic się zdały. Nie pojawiły się kompromisy ani nawet protokoły rozbieżności. Powiedzmy sobie, że było to typowe bicie piany.

 Każdy zapewne zna kilka takich osób, no chyba, że sam "wie lepiej". W moim dotychczasowym życiu wystąpiła, bardzo wystąpiła, zwłaszcza jedna. Wierni czytelnicy wiedzą o kim myślę. Wielokrotnie powtarzałem: "jej myślenie jest jak stara deska". Za grosz elastyczności czy chociaż próby dopuszczenia myśli, że może interlokutor ma część racji. Po jakimś czasie przestaliśmy rozmawiać. Wymienialiśmy tylko komunikaty. Poglądów nie wymienialiśmy, bo kiepsko bym na takiej wymianie wyszedł. Najgorsze dla mnie było jej przekonanie o tym, że lepiej ode mnie wie co myślę, robię i mówię. Chciała nawet dyktować mi jak mam żyć. Słyszała zazwyczaj co innego niż powiedziałem. Koszmar. Taka na przykład Mieszkanka Wieży miała fajną odzywkę: "słyszę co do mnie mówisz", to było uczciwe postawienie sprawy. Nawet Przyjaciółka Malarka potrafiła uzgodnić rozbieżności bez awantur. Stara nigdy. Po co to piszę, bo chcę definitywnie zamknąć Przeszłość in my mind. Bo nic na przyszłość nie daje mi kolejne rozważanie co było tak a co nie tak. Przeszłość gdy już się wyciągnęło wnioski można tylko oglądać.

Jeszcze apel do Komentujących: proszę uprzejmie o podpisywanie komentarzy jakimkolwiek znakiem. Głupio z otwartą przyłbicą czytać anonimy.

piątek, 5 listopada 2021

piąty listopada

 Dziś od rana ( DZIĘKI YUTUBO ) poprawiam sobie już i tak dobry nastrój słuchając najnowszych utworów ABBY. Pamiętacie moją wizytę w sztokholmskim muzeum? Wydawało się tam, że ten projekt to już tylko posąg, pomnik, czy jakoś tak. Że już nic i nigdy się nie zmieni, chociaż sądząc z przewagi młodzieży wśród zwiedzających ta myśl była może nieuprawniona. Wszak można ich spuściznę czytać wciąż na nowe, współczesne sposoby, a współczesność to continuum i nigdy się nie kończy, i wciąż się zmienia. Nikt nie przypuszczał, że po czterdziestu latach tych czworo artystów zechce podzielić się z Ludzkością czymś nowym i starym jednocześnie. Jest w ich muzyce coś, co pozwala rozpoznać wykonawcę po kilku zaledwie taktach. (Coś podobnego wywołują także produkcje ELO czy McCartneya.) Jedno mam za pewnik: przebojów z tego nie będzie. Jednak chyba nie o to chodziło. Jak przypuszcza recenzent GW chodziło tu o pożegnanie, a ja myślę, że nagrali ten album z ich wewnętrznej potrzeby ponownego odezwania się do publiczności i wcale nie jestem pewny czy na tym jednym albumie się skończy.

czwartek, 4 listopada 2021

czwarty listopada

 Dziś wybrałem się do Dzieci pieszo. Wyszło nieźle, bo tylko kwadrans dłużej niż rowerem. Chciałem przetestować sytuację gdy wśród mroźnej, zimowej ciszy zwyczajnie nie będzie wypadało jechać rowerem. Test wypadł dobrze. Podziwiałem złotoczerwonojesienne widoki.Taki na przykład klon sczerwieniały jak w Ameryce.


Wszyscy oczywiście wiemy dlaczego tam liście więdną na czerwono. Upieczony wczoraj schab schodzi z zatrważającą prędkością. Wszyscy chwalą. Pora więc na kolejne pomysły. Kłopot mam tylko z zielonym. Nie mam pojęcia co, oprócz mizerii tolerują Wnuki. Nic. Jutro będę negocjował. Któregoś dnia przyszedł nowy sąsiad. Kenijczyk, doktorant na UJ. Potrzebował pomocy technicznej czyli klucza "10". Zanim jednak tej pomocy mu udzieliłem, wymieniliśmy kilka zdań po angielsku. Gdy się dowiedział, że I'm a housekeeper for my daughter długo przewracał oczami i Dziwił Się. W Krakowie czuję się coraz lepiej. Znowu, tak jak w Dobczycach ciśnienie spadło mi tak, że byłem zmuszony odstawić prochy. Chyba jest coś na rzeczy z nieobecnością Starej w moim życiu.

środa, 3 listopada 2021

trzeci listopada

 Poruszyła mnie przeczytana w Internecie teza: foch to przemoc psychiczna. Podana wprawdzie bez dowodu, jednak chyba nie bardzo go potrzebująca. Przemocy psychicznej byłem poddawany wielokrotnie. Celowała w tym Stara, nawet wtedy gdy stara bynajmniej nie była. Był to jej ulubiony sposób manipulowania bliźnim swym. Ostatnio, po, myślę, definitywnym rozstaniu często myślę o tym w jaki cudowny sposób ożeniłem się z tą kobietą. Nic tam się nie zgadza. Jako młodzieniec skakałem raczej z kwiatka na kwiatek i bywało, że prowadzałem się jednocześnie z więcej niż jedną dziewczyną. Miałem dwa a czasem nawet trzy grona rówieśników wśród których dorastałem. Bywało, że w dzień randkowałem z koleżanką z Żyrardowskiej szkoły, a wieczorem imprezowałem wśród piastowskich znajomych. Na domiar złego grałem na gitarze i śpiewałem ówczesne hity, a powszechnie jest wiadomym, że do takiego muzyka dziewczyny jak muchy do, powiedzmy, miodu. Miałem, już dorosły, dziewczynę, która wydała się za takiego z zamkniętymi oczami i po urodzeniu mu dwóch córek zmykała gdzie pieprz rośnie. To od niej usłyszałem o muchach i, powiedzmy, miodzie. A jednak dałem się usidlić. Młody byłem. Głupi. Z początku nie dostrzegałem technik manipulacji testowanych na mnie. Nie wiem też czy Stara robiła to świadomie, z premedytacją, czy było to instynktowne. Odchodziłem wiele razy gdy już zwyczajnie nie dawało się żyć. Dziś, już bezpieczny, staram się nie myśleć o przeszłości. Wraca tylko w snach. To co? przede mną już tylko Świetlana Przyszłość.

poniedziałek, 1 listopada 2021

pierwszy listopada

 Jakoś się samo ułożyło. Do południa łażę w piżamie, a raczej siedzę przy pożyczonym od Córki stoliku balkonowym na również pożyczonym krzesełku balkonowym i walę w komputer. Od czasu do czasu robię trochę wymachów, skłonów czy przysiadów dla rozgrzewki. Tymi ćwiczeniami oszczędzam prąd do ogrzewania Mieszkadełka. Temperatura wewnątrz utrzymuje się na znośnym poziomie 18°C. Co będzie jak przyjdą mrozy nie wiem, ale dopokąd nie zapłacę pierwszego rachunku za prąd nie wiem jak prąd zawrzeć w moim arkuszu kalkulacyjnym gdzie prowadzę księgowość. Tymczasem strzeliłem 200 zł na miesiąc i zobaczymy co się będzie działo. Koło południa zaczynam się ruszać i już niedługo dosiadam stalowego rumaka i jadę do Dzieci. Kilka razy jechałem drogą wyznaczoną przez Gógla, która ma bardzo strome odcinki. W piątek zaś popracowałem z mapą i wytyczyłem taką trasę na której takich stromizn nie ma i pojechałem tą drogą. To była czysta przyjemność. I tak melduję się przy kuchni. Przygotowuję nieśpiesznie posiłek dla Wnucząt, wydaję go między trzecią a czwartą i już do wieczora mam wolne. A wczoraj wybrałem się turystycznie do Krakowa. Oczywiście rowerem. Sześć i pół kilometra przejechałem niezbyt szybko ale z przyjemnością. Było ciepło i słonecznie. Znów spacerowałem po Rynku i uśmiechałem się do ludzi. Powystawiałem się przez chwilę pod Sukiennicami do kamery i za jej pośrednictwem pomachałem Przyjaciołom. Naprzód jedną ręką, a potem dwiema - stereo. O czwartej już siedziałem w domu i kręciłem papierosy oglądając jakiś film. Potem przygotowanie posiłku głównego. Wczoraj był to posiłek Fibonacciego składający się z resztek ze środy, czwartku i piątku. Zrobiło się tego tyle, że dziś mam posiłek główny bez przygotowywania, wystarczy podgrzać. Dziś zamierzam wybrać się na salwatorski cmentarz i odwiedzić Mentora mojej młodości. Przypomina mi się pierwsza tam wizyta bodaj w 2008. Jechałem tam na tym samym rowerze.

Wieczorem, wieczorem.

No i pojechałem. Prawie na pamięć (tylko raz włączyłem góglową nawigację). Większość drogi prawie płaska, za to ostatni odcinek tak piekielnie stromy, że na najkorzystniejszym przełożeniu przerzutki nie dałem rady. Ostatnie dwieście-trzysta metrów pchałem albo ciągnąłem rower do siódmych potów w pierwszolistopadowym upale. Nie pamiętam teraz jak było w 2008 gdy jechałem tam pierwszy raz, ale cóż, byłem wówczas o jakie piętnaście kilogramów młodszy. Na górze przypiąłem rower do drzewka i spacerkiem, jak po swoje, do miejsca które wielokrotnie już odwiedzałem. Nie mogłem znaleźć. Długo błąkałem się w okolicach kaplicy w której odbywało się nabożeństwo podejrzanego kultu, bo pamiętałem, że to gdzieś tam. W końcu, zgniewany, do Gógla. W sprytnej wyszukiwarce cmentarnej przeczytałem sektor (byłem w nim), rząd i numer kwatery. Sektor niewielki i dopiero gdy byłem o dwa metry zorientowałem się skąd moje zagubienie. Grób był tak obstawiony światłami i kwiatami, że po prostu wcześniej go nie poznałem.  



  Tradycyjnie zapaliłem papierosa i chwilę podumałem jak mieszkaniec tego miejsca kształtował dawno temu moje emocje. Nastrój psuły mowy i zaśpiewy z pobliskiej kaplicy, ale co robić. Zgasiłem papierosa i skonstatowałem nie pierwszy raz, że ten grób jako jedyny na cmentarzu nie jest ozdobiony krzyżem. W drodze powrotnej zaś zobaczyłem taki obrazek:


 

środa, 27 października 2021

dwudziesty siódmy października

Zdjęcie paragonu z zakupami na rosół chciałem wysłać Córce mesendżerem. Zawisło na fejsbuku przez pomyłkę. Przedwczoraj gotowałem rosół. Wczoraj przerobiłem mięsa i warzywa z rosołu na nadzienie i według nieznanego mi dotychczas przepisu nasmażyłem naleśników. Córka skwitowała to: za dużo. Naleśnika jednak zjadła i chwaliła. Najwięcej cieszę się z wypełnionego dnia, choć wieczorami wcale nie czuję się zmęczony. No i rower. Pierwsza podróż do Córki trwała godzinę. W tamtą stronę są tak strome odcinki, że moje niewyćwiczone nogi odmawiały współpracy i musiałem pieszo, pchając rower, wspinać się na te stromizny. Na domiar złego nawigacja prowadziła mnie tak, że kilka razy zawracałem. Po kilku dniach wystarcza mi na podróż pół godziny. Jest postęp. Nic. Zaraz jadę. Dziś będę robił szarlotkę.

niedziela, 24 października 2021

dwudziesty czwarty października

 chwila wspomnień

Nie chodziłem do liceum. Moją szkołą średnią było Technikum Elektryczne w Żyrardowie. Tak na dobrą sprawę nie wiem dlaczego. Wówczas też pewnie nie wiedziałem, bo pamiętam, że chciałem się uczyć w Technikum Nukleonicznym w Świerku. Musiałbym wtedy mieszkać w internacie, a to jakoś mi się nie uśmiechało. Do Żyrardowa zaś można było dojeżdżać. Trzydzieści trzy minuty koleją, Na egzaminie z polskiego przepadłem. Moim zdaniem przez napisanie wypracowania niewłaściwego z punktu widzenia ideologii, z tym, że teraz to tak widzę. Fakt oczekiwania armii sowieckiej za rzeką aż Powstanie Warszawskie upadnie nie był w tamtych czasach popularny i napisanie o tym wprost nie mogło wzbudzić zachwytu komisji egzaminacyjnej, choć jestem przekonany o tym, że wypracowanie było co najmniej poprawne pod względem formalnym. Cóż było robić, zmuszony do pisania egzaminu do ZSZ w tym samym Zespole Szkół Zawodowych napisałem wypracowanie z polskiego na zbliżony temat już "poprawnie". Rozpoczęła się nauka. Niewiele w tej szkole się nauczyłem, bo na przykład nauczyciel matematyki przepytywał koleżanki i kolegów z Tabliczki Mnożenia i efekty tych przesłuchań były zatrważające. Mnie zapytał raz. Ponieważ śpiewałem dał spokój. Po połowie roku ( wtedy dzielono naukę na półroczne okresy ) odbyłem rozmowy z kluczowymi nauczycielami i stałem się uczniem Technikum. Oczywiście nie uczyłem się tak samo jak w szkole podstawowej. Nie uczyłem się wcale, na pewno nie odrabiałem prac domowych. Szkoda mi było na nie czasu. Było miło. Zyskałem nowych kolegów, a zwłaszcza koleżanki. Prowadziłem bujne życie towarzyskie. Otrzeźwienie przyszło pod koniec czwartej klasy. Zacząłem myśleć o maturze. O polski i fizykę nie musiałem się martwić. Byłem w nich jeśli nie bdb to na pewno db. Tylko matematyka spędzała mi sen z powiek. Miałem bardzo wymagającą i surową nauczycielkę. Taką Panią Starej Daty, nota bene, jej syna spotkałem niedawno gdy prowadzałem się z Igiełką, wynajmowała od niego mieszkanie. Pani nie miała wobec mnie złudzeń: byłem matematycznym tumanem. Chyba już w wakacje między czwartą i piątą klasą zacząłem oswajać matematykę. Rozmowy ze starszym ode mnie już studentem fizyki przekonały mnie o tym, że trzeba zacząć rozwiązywać zadania. Dał mi nawet jakiś zbiór zadań. Zacząłem. Szybko pojąłem, że rozwiązanie jakiegokolwiek zadania polega na znajomości odpowiednich procedur, a nauczyć się trzeba tych procedur na pamięć. Tak rozwiązywałem te tysiące zadań z matematyki, a przy okazji i z fizyki do samej matury. Chyba najwięcej polubiłem badanie przebiegu zmienności funkcji. Tylko rachunek prawdopodobieństwa pozostał dla mnie czarną magią. Nauczycielka, co podkreślała wielokrotnie, również nie miała o nim pojęcia. W każdym razie nigdy nie odważyła się wykładać tych tematów. Wszystko skończyło się nie najgorzej. Na maturze miałem z matematyki mocną tróję a z fizyki czwórkę (zaplątałem się w wahadle, czy też w ruchu wahadłowym). Ćwiczyłem dalej i w końcu nie bez trudności zdałem na wymarzoną fizykę. Z tym studiowaniem było potem różnie, ale to już zupełnie inna historia.

sobota, 23 października 2021

dwudziesty trzeci października

 Wybrałem się wczoraj do Tauronu. Pieszo. Pięć kilometrów tam i z powrotem. Niestety w punkcie obsługi klienta dowiedziałem się, że jestem nieprzygotowany. Powinienem bowiem przynieść ze sobą Protokół Zdawczo Odbiorczy. Właściciel Mieszkadełka nic o tym nie mówił. Powiedział natomiast o tym, że taki dokument powinien wysłać mailem do Tauronu poprzedni użytkownik. Widać nie wysłał, bo gdyby wysłał dostawca prądu skontaktowałby się ze mną na mój adres mailowy. Poinformowałem Właściciela esemesem o mojej daremnej wycieczce i spokojnie czekam aż sprawa się wyjaśni. Zresztą może jeszcze wyślę maila z prośbą o pomoc. Zadziwiające jak maile z prośbą o pomoc w temacie są skuteczne. Niedawno mieszkanka Reguł zakupiła w Biedronce komódkę. Przywiozłem tę komódkę zabrałem się do składania. Już po rozpakowaniu okazało się, że trzy elementy są obtłuczone. Zaczęła kombinować jakby dorobić te elementy a nie przyszło jej do głowy rozwiązanie najprostsze. Natychmiast wysmarowałem maila z prośbą o pomoc w temacie do Producenta. Załączyłem fotografie. Nic nie wspomniałem o tym, że to jest reklamacja a nawet wprost napisałem, że jestem gotów zapłacić za przedmiotowe elementy i ich transport do Reguł. Po kilku godzinach dostałem odpowiedź z której wynikało, że Producent potraktował zdarzenie jako reklamację i prosi o chwilę cierpliwości a usługa będzie za darmo. Rzeczywiście po niespełna dwóch tygodniach mogłem komódkę złożyć i cieszyć oko jej urodą.

Na dziś zaplanowana jest pierwsza, ćwiczebna godzina korepetycji z matematyki (dzieci mówią majzy) z Matyldą i Koleżanką Matyldy. Od rana więc penetruję podręcznik do siódmej klasy i coraz więcej wiem o tym jakie mam braki w wiedzy. Wszystko przez to, że w szkole podstawowej nie bardzo przykładałem się do nauki czegokolwiek. Dziś, w dobie Internetu bardzo łatwo powiedzieć "wiem czego nie wiem". Powinienem trzymać się Podręcznika i Programu i myślę, że podołam, ale przypomniałem sobie egzamin z Mechaniki na drugim roku podczas którego rozwiązałem jedno z zadań metodą nieznaną Wykładowcy. Gdy na egzaminie ustnym kwestionował rozwiązanie spytałem czy odpowiedź jest prawidłowa. Powiedział: tak, ale... Zaproponowałem, że nauczę go tej metody i wtedy ale zniknie. Dał spokój i postawił trójkę. Dlatego myślę, że w uczeniu dzieci czasami potrzebne są metody niekonwencjonalne i dopasowane do odbiorcy. Ciekawość co na ten temat sądzi nauczyciel Matyldy? W matematyce w końcu chodzi o to by rozwiązać zadanie i po kolei opisać tok rozumowania. Nic. Sprawdzę dziś poziom wiedzy dziewczynek i przed następną lekcją przysiądę fałdów. Powinno mi się to przydać w przyszłości, bo ceny korepetycji w Krakowie wyglądają wyjątkowo smacznie.

Przez niedobory finansowe jestem zmuszony dalsze urządzanie się odłożyć do Po Wypłacie. Przeprowadzka pochłonęła bowiem wszystko co miałem odłożone. Coraz więcej myślę o tym by odstawić albo chociaż mocno ograniczyć używki. Chyba raczej na pewno będę musiał. Prawdziwe koszty poznam po otrzymaniu pierwszych rachunków za Prąd i Wodę.

piątek, 22 października 2021

dwudziesty drugi października

 Człowiek strzela a Plan kule nosi. Wczoraj, gdy już miałem wychodzić do Tauronu, zadzwoniła Córka z pytaniem czy pomogę Matyldzie w drodze ze szkoły, bo kontuzjowana a plecak ciężki. Kontuzjowana bo spadła z konia i ręka na temblaku. Powiedziałem: od czego jest dziadek i ochoczo wziąłem to zadanie. Naprzód spytałem Matyldę o ten upadek i dowiedziałem się, że boli, ale wcale się nie wystraszyła i boli coraz mniej. Więcej, w sobotę na pewno pójdzie na konia. Wyraziłem wątpliwości. Ona ich jednak nie miała. Zobaczymy. W drodze do domu rozmawialiśmy. Dziwna to była rozmowa. Matylda na większość pytań odpowiadała: nie wiem. Jednak gdy jej mówiłem o różnych rzeczach słuchała z widoczną uwagą i myślę, że wiele zapamiętała. Ani razu nie sięgnęła po smartfon. Ja owszem, bo gdy tłumaczyłem jej w jaki sposób widzą ssaki wykorzystałem analogię do smartfonowego aparatu fotograficznego. 

czwartek, 21 października 2021

dwudziesty pierwszy października

Zaraz tydzień jak mieszkam w Krakowie. Powoli to idzie ale urządzam się. Ciekawy przy tym jest mój stan ducha. Nie czuję przygnębienia jak wtedy gdy pierwszy raz wyprowadzałem się z Reguł. Nie czuję euforii jak przy przeprowadzce do Koszalina. Czuję się normalnie. Żyję w codziennym rytmie wyznaczanym przez poranną kawę, oblewanie się porannym wrzątkiem, wyjście do najbliższego sklepu, popołudniowe kręcenie papierosów, przygotowanie i spożycie posiłku głównego, wieczorne czytanie lub oglądanie filmów i na koniec spać. Tylko oblewanie się traktuję opcjonalnie, bo zużywam przez to wodę i w dodatku ciepłą, a niezużywanie skutkuje oszczędnościami. Oblewam się więc nie codziennie, ale średnio co trzeci dzień. Tymczasem nikomu to nie przeszkadza, widać zapach czosnku, który według mieszkanki Reguł nie pozwalał koło mnie przejść, w Krakowie nie jest taki intensywny. Dużo śpię, za dużo jem i dużo myślę. Zarzuciłem gimnastykę rozciągającą, bo w Mieszkadełku jest akurat tyle miejsca........ a często się uśmiecham więc na wymachy, skłony czy przysiady brakuje miejsca. Dużo jednak chodzę. Zaraz wybieram się do Tauronu umówić się z dostarczycielem prądu a potem do Córki pobrać rower, ten sam, który dzielnie mi służył w Dobczycach. Według gógla przejdę siedem i pół kilometra. Na pewno dobrze to zrobi moim nogom i brzuchowi. U Córki zrobię inwentaryzację napraw i może spróbuję przygotować jakiś obiad z zastanych produktów. Gdy już będę miał rower myślę bywać tam jak najczęściej i gotowanie uczynić tradycją. Słyszę też o tym, że mam troje kandydatów do korepetycji. Nieodpłatnie będę pomagał Wnukom i Koleżance Wnuczki zgłębiać to co w szkole podstawowej jest do zgłębiania. Sprawdzę empirycznie jakie mam kompetencje do prawdziwych korepetycji zanim rzucę się w wir ich udzielania już za pieniądze, co zapełni mi czas i portfel.

 

środa, 20 października 2021

dwudziesty października

 Przeprowadzka to pasjonujące zajęcie. Tyle miejsc trzeba zwiedzić i tyle spraw pozałatwiać, że ho ho. Tymczasem wymeldowałem się z Reguł i zapisałem do najbliższego lekarza. Objąłem też przez powieszenie kłódki komórkę na podwórzu. Zostały mi jeszcze : 

umowa z dostarczycielem prądu, dowiedziałem się przy okazji, że w mieszkadełku są dwie prądowe taryfy co będzie skutkować praniem, gotowaniem, pieczeniem i grzaniem tylko w nocy. Co będzie jak przyjdą mrozy aż strach pomyśleć.

umowa z dostarczycielem wody i odbiorcą śmieci.

Potem to już tylko dolce vita w Krakowie. 

Byłem dziś w siedzibie Prezydenta w celu potwierdzenia profilu zaufanego i zostałem obsłużony w sposób doskonały. Potem nie mogłem się powstrzymać i poszedłem na spacer na Rynek. Patrzyłem na ludzi i uśmiechałem się i nie tylko cudzoziemcy odwzajemniali się uśmiechem. Jest dobrze. Jeszcze, co prawda, nie odzyskałem kondycji po przeprowadzce i najbardziej chce mi się Leżeć, ale za parę dni, myślę, będę pełnosprawny i rozpocznę misję prowadzenia kuchni u Córki. Chcę też zacząć udzielać korepetycji krakowskiej Młodzieży aby wspomóc nienajwyższą emeryturę i może odłożyć coś na Wakacje. Czyli co? Świetlana Przyszłość ante portas.

wtorek, 19 października 2021

dziewiętnasty października

 Wczoraj miał przyjść Wynajmujący i wziąć podpisane umowy. Do czwartej czekałem leżąc. Nie doczekałem. Poszedłem do najbliższego sklepu po produkty na posiłek główny. Gdy przygotowywałem tenże przyszła Córka z Partnerem i wypożyczyła mi stolik i krzesełko z balkonu. Nie będę więcej cierpiał siedząc na kanapie zgięty w pół nad komputerem.


poniedziałek, 18 października 2021

osiemnasty października

 Wczoraj jeszcze jako tako się ruszałem prawdopodobnie na adrenalinie, endorfinie czy jak się nazywają te hormony. Dziś z mojej kondycji zostały zgliszcza. Przeprowadzka okazała się bardzo męcząca, zwłaszcza fizycznie. I tego można było się spodziewać w twarzy faktu, że przez ostatnie dwa lata pracowałem prawie wyłącznie Psychicznie. Obudziłem się o szóstej i pomyślałem, że bardzo żyję, bo Wszystkie Członki mnie bolą. Chce mi się dziś Leżeć i Myśleć a w przerwach tylko Leżeć. Z drugiej jednak strony powinienem się wybrać do Castoramy po Drabinę która okazała się sprzętem pierwszej potrzeby. Mógłbym zapełnić Pawlacz i uniknąć ciągłego przekładania z miejsca na miejsce żeby coś znaleźć.

Koniecznie suszarkę do ubrań - właśnie zapuściłem Pranie.

Lubię to pionierstwo. I staram się policzyć ileż to razy przeprowadzałem się. Wychodzi mi, że teraz jest trzynasta przeprowadzka. Myślę, że ostatnia, ale kto wie?

Wymyśliłem, że w tym metrażu dobre będzie wstawienie w miejsce kanapy łóżka piętrowego z biurkiem. Nawet wiem skąd je wezmę. Karol ma takie i właśnie zażądał nowego.

Nic. Zaczynam Leżeć.

Dobrze mi w tej dziupli. Do większości rzeczy nie trzeba nawet wstawać, wystarczy się odwrócić.

niedziela, 17 października 2021

tu Kraków siedemnasty października

Wczoraj było przykro. Stara do ostatniej chwili próbowała przyprawić mi gębę co najmniej nicponia a tak naprawdę łajdaka. To była permanentna awantura, która skończyła się w chwili gdy powiedziałem pa, wsiadłem do auta i odjechałem.

Do pomocy przy rozładowaniu napełnionego po dach auta zgłosili się Córka z Karolem i Partner Córki.Ja też się nie ociągałem i po niespełna pół godzinie miałem prawie całą podłogę pokrytą rzeczami. Gdy pojechali, jeszcze godzinę zajęło mi poupychanie gratów na mniej więcej miejsce i zacząłem inwentaryzację potrzeb. Muszę koniecznie i szybko 

1. Kupić biureczko z jakimś krzesłem.

2. Zainstalować oświetlenie nad zlewem.

3. Zainstalować półki na książki ( To będzie skomplikowane, bo jedyny dostępny "piękny              kawałek     ściany" jak mówił jeden ze znanych mi Architektów, musi pomieścić także             Kossaka. W rezultacie prawdopodobnie część książek wyląduje na Pawlaczu.)

4. Kupić drabinkę do komunikacji z wyżej wymienionym Pawlaczem

5. Kupić półki do największej szafki kuchennej.

6. Zainstalować (gdzie?) pojemnik na śmieci zmieszane

7. Zainstalować (chyba w łazience) pojemniki na plastik, papier i szkło

8. Umieścić gdzieś w pobliżu drzwi wieszak na kurtkę

9. W kuchni wieszak na ściereczkę

10. W łazience wieszak na papier t. 

11. W kabinie prysznica półeczkę na mydło i gąbkę.

12. Kupić szczotkę i mopa a w dalszej kolejności także odkurzacz.

13. Oddać Właścicielom firankę i zasłonę a na oknie zainstalować rolety.

Po odgruzowaniu podłogi podążyłem do najbliższego sklepu (Biedronka jest w odległości pięciu minut zmęczonego spaceru) i zrobiłem zakupy na dzisiejszy posiłek. Jak zwykle w sobotę przyrządziłem sobie śledzia z cebulką i czosnkiem i ugotowałem kilo kartofli. Jak zwykle nie dojadłem i na dziś też mam posiłek nawet dwudaniowy (Fibonacciego), bo z piątku zostało też sporo pomidorów z makaronem. Z radością stwierdziłem też, że ta Biedronka jest otwarta w niedziele i w przyszłości nie będę musiał kombinować.

I tak siedzę zgięty w pół na kanapie pochylając się nad czymś co pełni tu rolę stolika i pisząc te słowa zastanawiam się czy reszta mojego życia będzie w końcu Świetlaną Przyszłością.

Stara dziś dzwoniła. Na wszelki wypadek zabanowałem jej numer. Jednak cierpi na tym Córka. Myślę, że za jakiś czas jej (Starej) przejdzie.

 

 

środa, 13 października 2021

Trzynasty października

 Nie przypuszczałem, że mam tyle rzeczy. Mimo licznych przeprowadzek (mówią, że trzy przeprowadzki to jak jedno spalenie) nagromadziło się tego wniebogłosy. Pakuję już drugi dzień i może dziś skończę. Najwięcej książek. Szkoda wyrzucić, choć teraz czytam wyłącznie pedeefy na komputerze lub telefonie (optonie jak powiedziałby ulubiony pisarz). Ubrań niewiele, ale jest to skutkiem ostrej selekcji: ubrania nieużywane przez ostatnie trzy lata - do wora. Mam tylko kłopot gdzie je oddać. Mam jeszcze kłopot z książką kucharską. Ponieważ nie jest moja, postanowiłem zachować ją, a jakże, w postaci przeskanowanych pedeefów. W twarzy mojego zobowiązania gotowania Ali taka książka to skarb, bo trzymany w rozumie repertuar jest dość skromny. Dowiedziałem się co to sztufada i jak ją zrobić. Inna sprawa, że ja na pewno nie będę jej jadł, te mięsa i słoniny, duszone, obrzydliwość. Ale może Wnuki zagustują. Jestem dopiero przy zupach na stronie 156 i mam pewność, że ta książka niejednym mnie jeszcze zaskoczy. No właśnie mam do przeskanowania jeszcze 322 strony i to bez deserów i słodyczy i nie wiem kiedy skończę tę robotę.

wtorek, 5 października 2021

sobota, 2 października 2021

drugi października

W twarzy faktu, że prędzej czy później wyniosę się z Reguł, w dalszej perspektywie nawet ostatecznie, kilka dni temu postanowiłem urządzić sobie pierwszą rowerową wycieczkę pożegnalną. Dzień był wietrzny mocno, więc pojechałem pod wiatr aby łatwiej się wracało. Naprzód w kierunku SSW ulicą Regulską, która niepostrzeżenie zmienia się w aleję Powstańców Warszawy aż dojechałem do mostu na rzece o której zawsze myślałem, że nazywa się Utrata, a na niebieskiej tablicy przed mostem jak wół stoi Raszynka. Później na mapie sprawdziłem, że w rzeczy samej tak jest a źródło Raszynki bije ze Stawu Puchalskiego w Raszynie. Do Utraty Raszynka wpada w okolicy stawów pęcickich. O Utracie też poczytałem i dowiedziałem się o niej różności. Ale nie o tym. Most ścieżkorowerowy pod którym płynie Raszynka wygląda tak:


 w tle widać most drogowy i sygnalizację świetlną. Moim zdaniem ten zielony mosteczek jest bardzo ładny, a jego projektant połączył solidność z lekkością, chociaż mam podejrzenie, że nośność mostu została policzona ze zbyt dużym współczynnikiem bezpieczeństwa. Jak przez mgłę pamiętam z dzieciństwa drewniany most w tym miejscu, który też dawał radę. Niedawno wybudowana ścieżka rowerowa którą dojechałem do mostu nosi nazwę Rajdu Po Kamienistej Drodze. To też bardzo ciekawa historia, Ale nie o tym. Widoczne światła zabezpieczają przejście dla pieszych i przejazd rowerowy. Tam podążyłem. Kiedyś w tym miejscu od drogi odchodziła nadrzeczna ścieżka. W tym roku powstała tu ścieżka rowerowa która wygląda tak:


Jak powszechnie wiadomo rower jest najwspanialszym pojazdem pod warunkiem jednak, że nie wieje. Opór aerodynamiczny rośnie z sześcianem różnicy prędkości między Podróżnikiem i Atmospherą. W dodatku dysponuję rowerem starszej generacji, bez przerzutki. Gdy naprawdę ostro wiało zsiadałem i podróżowałem pieszo. Mogłem wtedy dokładnie się rozglądać i nie do wiary co zobaczyłem:

Rzut beretem od Stolicy widać krajobraz bez śladu Cywilizacji. Tak to miejsce mogło wyglądać sto albo i tysiąc lat temu.

Jechałem doliną rzeki Raszynki obserwując jak poprzez liczne kanały nawadnia tereny po jej północnej stronie. Ciekawość: dziś tam nie ma żadnych upraw. A resztki nawadniającej infrastruktury wykorzystywane dziś niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem wyglądają tak:


c.d.n.
 

pierwszy października chwila wspomnień

Tak jakoś jest, że wiem o tym, że więcej za mną niż przede mną i co za tym idzie więcej myślę o tym co było. Maszynistą na kolei byłem prawie dziesięć lat. Jedna siódma życia. 

Jeździłem jako drugi maszynista (młodszy maszynista) w drugim planie. Były dwa, bo w pierwszym pracowali zaufani i doświadczeni i ciągali pociągi w rodzaju 1501 czy 1505. Był jeszcze plan tylko dla najbardziej zaufanych i "po linii" w którym jeździło się do Brześcia. Publiczną tajemnicą było po co. Opowieściami co i jak schować w lokomotywie maszyniści dzielili się na głos i bez skrępowania. Do dziś nie wiem jakie były przedmioty kontrabandy i jakie z niej profity, ale bez wątpienia jakieś były, bo tylko maszyniści jeżdżący w tym superplanie, nota bene wszyscy członkowie PZPR, mieli prywatne samochody, co ciekawe przeważnie dizle więc i paliwo do nich kradzione z kolejowych dystrybutorów, mieli darmo. Ale nie o tym. W obowiązującym mnie drugim planie najgorszy był pociąg 1511, osobowy do Gdyni. Wypadał jakoś dwa razy w tygodniu. Mówiliśmy na niego "dziad" bo stawał pod każdym słupkiem. Samej jazdy było dwanaście godzin, od siódmej do siódmej. W nocy. Z czasem od podstawienia pod skład na Szczęśliwicach do odstawienia na Grabówku, bite czternaście godzin. To w rozkładzie zimowym. Latem, w Gdyni, przypinano lokomotywę do pociągu którego numeru już nie pamiętam i ciągnęliśmy go jeszcze do Lęborka. Godzin nie pamiętam, ale w Lęborku ledwo starczało czasu na siedmiogodzinny odpoczynek w Noclegowni. Któregoś lata zostałem przydzielony do pierwszego maszynisty o imieniu Władek. Nazwiska już i tak nie pamiętam. Nie wiem też czy Kierownik Trakcji uprzedził mnie, że to alkoholik. Jednak coś musiało być na rzeczy, bo wszyscy wiedzieli o tym, że ja nie piję, a w myśl popularnej anegdoty "jeden musi być trzeźwy". Przez kilka tygodni obaj byliśmy trzeźwi, może Władek czasem na kacu, ale nie dawał po sobie tego poznać. Nieszczęście przyszło gdy dostaliśmy Praktykanta. To taki chłopak uczący się na maszynistę. Okazał się dla Władka bratnią duszą i doskonałym kompanem do kieliszka. Pewnego razu po odstawieniu lokomotywy w Lęborku obaj znikli. Poszedłem do Noclegowni, zjadłem przepisową zupę z wkładką i spokojnie zasnąłem. Obudzony po południu przez obsługę stwierdziłem brak obydwu. Jak koń mleczarza poszedłem do lokomotywy, odpaliłem motor i podjechałem w perony. Przypięty już do składu czekałem na kolejne wydarzenia. Wiedziałem na pewno, że sam nie pojadę, zresztą miałem już podobną przygodę w Radomiu gdy przypięty do pociągu zbiorowego nie ruszyłem dopóki nie zjawił się spóźniony maszynista, którego nazwisko w przeciwieństwie do imienia jakoś pamiętam: Królik. Władek z Praktykantem pojawili się na lęborskim peronie na chwilę przed planowym odjazdem. Tak podsadzali się wzajemnie, że jakoś w końcu wdrapali się do kabiny i odjazd został uratowany. Obaj nietomni. Huknąłem wściekły i pogoniłem pijane towarzystwo do drugiej kabiny. Wiedziałem co robić i prowadziłem pociąg zgodnie ze sztuką. Gdy zaczynała mnie ogarniać senność wstawałem i jechałem na stojaka. otwierałem okna i chyba modliłem się żeby tylko do Warszawy. Władek zaczął się ruszać gdzieś w Ciechanowie, już widno. Nie puściłem go do sterów. Jebałem go do samej Warszawy. On nawet nie przeprosił. Chyba nie zgłosiłem wydarzenia władzom. Kilka dni później nie miałem już wyjścia, bo Władek nie przyszedł na odjazd pociągu do Hajnówki. Przyjęcie w peronach na Wschodnim. Podany semafor a Władka nie ma. Poszedłem do Dyżurnego Ruchu, zadzwoniłem do Dyspozytora i powiedziałem jak jest. Chyba nie próbował mnie przekonywać żebym jechał sam, zresztą Dyżurny już wiedział. Pociąg odjechał ponad dwie godziny po planie, bo Dyspozytor złapał jakiegoś maszynistę z manewrów z nocnej zmiany. Władka więcej nie widziałem.

sobota, 25 września 2021

dwudziesty piąty września

 Albo weźmy pracę maszynisty "na manewrach". To jest trochę tak jak praca w fabryce z perfekcyjnie rozpisaną organizacją pracy.

Zmiana drużyny według regulaminu następowała o ósmej. Maszyniści jednak mogli zmieniać się o innych porach i tak robili. Zwykle była to szósta po południu i siódma rano. Przed służbą należało zgłosić się telefonicznie do dyspozytora. Gdy zostałem dyspozytorem odbierałem telefon mówiąc nazwisko i często słyszałem w odpowiedzi "co tak syczy?". Szybko nauczyłem się rozpoznawać maszynistów po głosie i czasami gdy zgłaszałem się "dyspozytor Odolany", albo "no" niektórzy dalej pytali "co tak syczy?".

Służba na manewrach była przede wszystkim niesamowicie nudna. Cóż więc było robić, nocą przesypiałem większość czasu, zaś w dzień różnie bywało. Dużo czytałem, słuchałem radia, a kiedy stwierdziłem, że ciągła wymiana baterii zbyt wiele mnie kosztuje, zbudowałem takie sprytne urządzenie, które stałe, studziesięciowoltowe napięcie z gniazdka lokomotywy zmieniało w potrzebne radiu 9V. Podczas słonecznych dni wywieszałem się na południową stronę i łapałem UV na oblicze, a w bezchmurne noce obserwowałem obroty ciał niebieskich. 

W czasach przedradiowych prawdziwa robota zaczynała się gdy w lokomotywę walił jakiś manewrowy czy inny ustawiacz. Trzeba było wówczas otworzyć okno, wywiesić się i uważać na sygnały podawane w dzień chorągiewką według przepisów, albo najczęściej nieuzbrojoną ręką, a w nocy latarnią. Były też sygnały dźwiękowe i stosowne trąbki. Wybór sygnałów był niewielki: do mnie, ode mnie i stój. W przepisach był jeszcze sygnał zwolnić jednak używany bardzo rzadko, bo zwykle jeździło się na pierwszej pozycji nastawnika i zwolnić nie było jak. Czasami, zwłaszcza na stacji towarowej Okęcie, Chłop podchodził i dawał paszczowo sygnał podszarpniem , nieistniejący w przepisach i chyba zabroniony. Polegało to na tym, że trzeba było energicznie pociągnąć grupę wagonów, przyhamować aby manewrowy jadący na stopniu wagonu mógł Drągiem zrzucić złącze z haka a potem znów ciągnąć i szybko uciekać. Gdy ciągnięte wagony minęły rozjazd i oddaliły się poza skrajnię, ustawiacz przekładał wajchę i odpięte wagony wjeżdżały na inny tor gdzie już czekała na nie płoza. Na manewrach często występowało zjawisko przerżnięcia wajchy. To było wtedy gdy pojazd lub wagon wjeżdżał z ostrza rozjazdu w czasie kiedy rozjazd był ustawiony na sąsiedni tor. Częstym osiągnięciem przy jeździe manewrowej było też przerżnięcie Anglika. W internecie nie znalazłem takiego hasła, więc Szanownej Frekwencji pozostawiam wyjaśnienie o co chodzi.

czwartek, 23 września 2021

dwudziesty trzeci września

 Zły to czas na wynajmowanie mieszkania. Stara jakby przycichła. Może w oczy jeszcze nie zagląda, ale przynajmniej nie pluje jadem. Poczekam aż wszyscy studenci sprowadzą się do Krakowa i dopiero wtedy, jak mieszkania na wynajem stanieją, przypilnuję temat.

niedziela, 19 września 2021

dziewiętnasty września

 ...ona pralka się zepsuła jeszcze przed lipcowym wyjazdem na działkę. Wymyśliłem, że kupię nową. I kupiłem. Gdy już była "w transporcie" Stara zrobiła mi karczemną ^3 awanturę właściwie nie wiem o co. Już w trakcie ...onej awantury postanowiłem, że muszę się wynieść z Reguł. Niestety ...ona nowa pralka pochłonęła wszystkie wolne środki. Muszę więc łatać i jakoś, zaciskając resztki zębów, dotrwać do najbliższej wypłaty. Nie jest łatwo, ale nikt nie obiecywał, że będzie. Staram się schodzić jej z drogi jednak pod jednym dachem to trudne. Cierpię więc w milczeniu i z godnością. Myślę jednak, że już od połowy października będę żył pod nowym adresem. Oczywiście w Krakowie.

Jak to już ustaliłem z Małolatem ...ony po polsku to tyle co ...ing po angielsku.

środa, 18 sierpnia 2021

osiemnasty sierpnia

 W ciągu ostatniej doby wypaliłem szesnaście własnoręcznie nabitych papierosów. Jest postęp. Dziś wykonałem pół godziny Gimnastyki Rozciągającej i przemarszowałem dwa kilometry. W kolejnych dniach będę kontynuował obydwoje. Może niedługo będę wyglądał i ważył tak jak wtedy gdy miałem trzydzieści lat? Musiałbym do tego jeszcze ufarbować włosy na czarno, jednak tego chyba nie zrobię. Siwe jest piękne.

wtorek, 17 sierpnia 2021

siedemnasty sierpnia

 Wstałem dziś o ósmej i miałem kłopoty żeby wygrzebać się do wpół do dziewiątej i pojechać odstawić auto. Nawet kawy nie wypiłem. Wczorajsza nawałnica spowodowała ogólne niewyrobienie się Kanalizacji i napływanie wody od dołu do piwnicy i garażu. Stara wezwała nawet Straż Pożarną, jednak ona też przypływu wody nie zatrzymała. Teraz woda już spłynęła w piwnicy, gdzie urzęduję, już sucho, chociaż widać zmianę koloru posadzki. Myślę, że do dwóch dni wyschnie zupełnie. Bez Straży Pożarnej byłoby pewnie tak samo.

Słabym. Oddech krótki. Trzeba wrócić do Gimnastyki a może nawet do Biegania. Tymczasem ograniczyłem palenie o połowę. Już prawie nie kaszlę. Może całkiem rzucę? - zobaczymy.

PTNZ3-5

 To powinienem był opublikować wczoraj, 16 sierpnia. Tyle, że po rozładowaniu auta w nawalnym deszczu marzyłem tylko o tym żeby przebrać się w suche i spać. Nawet nic w rezultacie nie jadłem.

Teraz będą zdjęcia zachodów słońca z drogi do Szczecina.

O 17:36 wyglądało to nieciekawie. Widać słońce, ale nie bardzo


O 17:50  jakby jeszcze gorzej.

O 18:16 dalej słabo.
O 18:30 widać, że słońce tam jest, ale chmury też.
O 19:26 bez zmian.
O 20:33 ciągle chmury.
O 20:57 zdjęcie zrobione z MOP-u tu słońce jest bezchmurne. Pędziłem dwie paki żeby dojechać do MOP-u w promieniach czystego słońca, a tam niestety las iglasty skutecznie zasłonił obiekt.
I ostatni zachód słońca sfotografowany o 21:05. Jest zachód?- jest.

niedziela, 15 sierpnia 2021

PTNZ3-4

 Ależ się ujechałem. Niby kilometrów niewiele, ale zmęczenie wynikające z tego, że przez miesiąc na działce sypiałem co najmniej dziesięć godzin na dobę, a ostatniej nocy przespałem pięć, może sześć godzin, zwaliło się na mnie i wciąż musiałem się zatrzymywać i cucić. Stanąłem w hotelu i myślę sobie, że zaraz tylko spać a jutro śniadanie od siódmej do dziesiątej więc nie muszę nastawiać budzika. Czyli Zachody Słońca powieszę już z Reguł. I Za prawdę powiadam Wam, że będzie na co popatrzeć.

PTNZ3-3

 Nachodziłem się po Fromborku, nazwiedzałem, nachłonąłem różności. Rozmawiałem z ludźmi, z jakimiś Niemcami wymieniłem pozdrowienia po angielsku, z jakimś Panem występującym z córką i wnukiem rozmawialiśmy o możliwości robienia fotografii "pod słońce", rękami jakiegoś łysola zrobiłem sobie zdjęcie z pompą. Właśnie, zdjęcia, mam ich mnóstwo, ale aparat zostawiłem w aucie i nie chce mi się już dziś poń iść. Nic. Powieszę jutro, a właściwie dziś, bo zrobiło się sporo po północy. Podróż szóstką - mnóstwo wzruszeń i przypomnień z przeszłości, chociaż karczmy góralskiej, gdzieś z okolic Lęborka nie stwierdziłem. Zachodów słońca widziałem kilka. wiele sfotografowałem. Jazda wspaniała. Wjeżdżałem do Szczecina   jakoś inaczej niż zwykle, ale i tak byłem wzruszony oglądanymi widokami.

Zagadka Bez Numeru:

Są w województwie kujawsko pomorskim dwa miasta oddalone od siebie nie więcej niż czterdzieści kilometrów, które od lat rywalizują o pierwszeństwo. Przez to niespecjalnie lubią się ich mieszkańcy. Toruń i Bydgoszcz. Są też dwa miasta na pomorzu podobnie rywalizujące choć leżące w różnych województwach. Cóż to za miasta?

Jeszcze zdjęcia 

świecznik w kształcie ręki, przerażający


Piec bez otworów na rozpalenie i palenie, Dowiedziałem się, że palenisko było obsługiwane w kuchni przez służbę a do pokojów i salonów docierało tylko ciepło i ładnie wyglądało.


Drugie wydanie de revolutionibus

Rzygacz



Pod zegarem słonecznym. Nie mam zegarka więc telefon.


Nie ma jak pompa.


I jeszcze pornografia z muzeum medycyny



sobota, 14 sierpnia 2021

PTNZ3 - 2

 Stawałem już w wielu hotelach. W Kraju i Za Granicą. Jednak hotel Warmia w Braniewie jest pierwszym w którym w łazience nie ma papieru toaletowego. Co ma zrobić człowiek po wykonaniu porannej kupy jeśli nie ma się czym podetrzeć? Nic. Od czasu nieprzyjemnych wydarzeń, gdy jednej Pani poszła krew z nosa, a ja nie mogłem jej nijak pomóc, zawsze mam przy sobie papierowe chusteczki.

Zaraz do Fromborka. Gdy przeglądałem miejscowe atrakcje turystyczne przypomniało mi się jak Karol tłumaczył niechęć do szkolnych wycieczek: "a po co mam oglądać siedemnaście kościołów czy innych katedr?"

piątek, 13 sierpnia 2021

PTNZ3 - 1

 Wyjechałem w samo południe. Już po dziewięciu godzinach wchodziłem do hotelu. Mój komputer zapamiętał hasło do internetu. Ponad dwa lata.

Droga dobra za wyjątkiem odcinka od Płońska do Nidzicy. Widać jednak, że i tam budują "eskę". Pewnie kiedyś nią pojadę. Zdjęć nie mam. Myślałem uwiecznić zachód Słońca z MOP Ostróda. Ale NIE na Zachodzie pojawiło się Zachmurzenie i nie było czego fotografować. Lubię taki stan. Nigdzie mi się nie śpieszy, nocleg zapewniony i zapłacony. Tylko Jazda. Nie powiem, zachowywałem się na tych drogach po których można było pośpieszyć jak jakiś Włoch. Gaz na podłodze i nawet nie patrzyłem na prędkościomierz. Trzeba mieć szczęście. Policja pewno jest zajęta zupełnie czym innym. 

Mam kłopot z Zagadką, ale jeszcze nie wieczór.

Zagadka 1.0

Jaka jest odległość z hotelu Warmia do najbliższej granicy państwowej?

Córka po likwidacji sklepu obdarowała mnie prowiantami. Jest wśród nich piwo ROMPER. Wyjątkowe paskudztwo. Ale przecież nie wyleję.

Zagadka 1.1

Czy we fromborskim Muzeum jest oryginał kopernikowskiego "de revolutionibus orbium coelestium"?