środa, 27 października 2021

dwudziesty siódmy października

Zdjęcie paragonu z zakupami na rosół chciałem wysłać Córce mesendżerem. Zawisło na fejsbuku przez pomyłkę. Przedwczoraj gotowałem rosół. Wczoraj przerobiłem mięsa i warzywa z rosołu na nadzienie i według nieznanego mi dotychczas przepisu nasmażyłem naleśników. Córka skwitowała to: za dużo. Naleśnika jednak zjadła i chwaliła. Najwięcej cieszę się z wypełnionego dnia, choć wieczorami wcale nie czuję się zmęczony. No i rower. Pierwsza podróż do Córki trwała godzinę. W tamtą stronę są tak strome odcinki, że moje niewyćwiczone nogi odmawiały współpracy i musiałem pieszo, pchając rower, wspinać się na te stromizny. Na domiar złego nawigacja prowadziła mnie tak, że kilka razy zawracałem. Po kilku dniach wystarcza mi na podróż pół godziny. Jest postęp. Nic. Zaraz jadę. Dziś będę robił szarlotkę.

niedziela, 24 października 2021

dwudziesty czwarty października

 chwila wspomnień

Nie chodziłem do liceum. Moją szkołą średnią było Technikum Elektryczne w Żyrardowie. Tak na dobrą sprawę nie wiem dlaczego. Wówczas też pewnie nie wiedziałem, bo pamiętam, że chciałem się uczyć w Technikum Nukleonicznym w Świerku. Musiałbym wtedy mieszkać w internacie, a to jakoś mi się nie uśmiechało. Do Żyrardowa zaś można było dojeżdżać. Trzydzieści trzy minuty koleją, Na egzaminie z polskiego przepadłem. Moim zdaniem przez napisanie wypracowania niewłaściwego z punktu widzenia ideologii, z tym, że teraz to tak widzę. Fakt oczekiwania armii sowieckiej za rzeką aż Powstanie Warszawskie upadnie nie był w tamtych czasach popularny i napisanie o tym wprost nie mogło wzbudzić zachwytu komisji egzaminacyjnej, choć jestem przekonany o tym, że wypracowanie było co najmniej poprawne pod względem formalnym. Cóż było robić, zmuszony do pisania egzaminu do ZSZ w tym samym Zespole Szkół Zawodowych napisałem wypracowanie z polskiego na zbliżony temat już "poprawnie". Rozpoczęła się nauka. Niewiele w tej szkole się nauczyłem, bo na przykład nauczyciel matematyki przepytywał koleżanki i kolegów z Tabliczki Mnożenia i efekty tych przesłuchań były zatrważające. Mnie zapytał raz. Ponieważ śpiewałem dał spokój. Po połowie roku ( wtedy dzielono naukę na półroczne okresy ) odbyłem rozmowy z kluczowymi nauczycielami i stałem się uczniem Technikum. Oczywiście nie uczyłem się tak samo jak w szkole podstawowej. Nie uczyłem się wcale, na pewno nie odrabiałem prac domowych. Szkoda mi było na nie czasu. Było miło. Zyskałem nowych kolegów, a zwłaszcza koleżanki. Prowadziłem bujne życie towarzyskie. Otrzeźwienie przyszło pod koniec czwartej klasy. Zacząłem myśleć o maturze. O polski i fizykę nie musiałem się martwić. Byłem w nich jeśli nie bdb to na pewno db. Tylko matematyka spędzała mi sen z powiek. Miałem bardzo wymagającą i surową nauczycielkę. Taką Panią Starej Daty, nota bene, jej syna spotkałem niedawno gdy prowadzałem się z Igiełką, wynajmowała od niego mieszkanie. Pani nie miała wobec mnie złudzeń: byłem matematycznym tumanem. Chyba już w wakacje między czwartą i piątą klasą zacząłem oswajać matematykę. Rozmowy ze starszym ode mnie już studentem fizyki przekonały mnie o tym, że trzeba zacząć rozwiązywać zadania. Dał mi nawet jakiś zbiór zadań. Zacząłem. Szybko pojąłem, że rozwiązanie jakiegokolwiek zadania polega na znajomości odpowiednich procedur, a nauczyć się trzeba tych procedur na pamięć. Tak rozwiązywałem te tysiące zadań z matematyki, a przy okazji i z fizyki do samej matury. Chyba najwięcej polubiłem badanie przebiegu zmienności funkcji. Tylko rachunek prawdopodobieństwa pozostał dla mnie czarną magią. Nauczycielka, co podkreślała wielokrotnie, również nie miała o nim pojęcia. W każdym razie nigdy nie odważyła się wykładać tych tematów. Wszystko skończyło się nie najgorzej. Na maturze miałem z matematyki mocną tróję a z fizyki czwórkę (zaplątałem się w wahadle, czy też w ruchu wahadłowym). Ćwiczyłem dalej i w końcu nie bez trudności zdałem na wymarzoną fizykę. Z tym studiowaniem było potem różnie, ale to już zupełnie inna historia.

sobota, 23 października 2021

dwudziesty trzeci października

 Wybrałem się wczoraj do Tauronu. Pieszo. Pięć kilometrów tam i z powrotem. Niestety w punkcie obsługi klienta dowiedziałem się, że jestem nieprzygotowany. Powinienem bowiem przynieść ze sobą Protokół Zdawczo Odbiorczy. Właściciel Mieszkadełka nic o tym nie mówił. Powiedział natomiast o tym, że taki dokument powinien wysłać mailem do Tauronu poprzedni użytkownik. Widać nie wysłał, bo gdyby wysłał dostawca prądu skontaktowałby się ze mną na mój adres mailowy. Poinformowałem Właściciela esemesem o mojej daremnej wycieczce i spokojnie czekam aż sprawa się wyjaśni. Zresztą może jeszcze wyślę maila z prośbą o pomoc. Zadziwiające jak maile z prośbą o pomoc w temacie są skuteczne. Niedawno mieszkanka Reguł zakupiła w Biedronce komódkę. Przywiozłem tę komódkę zabrałem się do składania. Już po rozpakowaniu okazało się, że trzy elementy są obtłuczone. Zaczęła kombinować jakby dorobić te elementy a nie przyszło jej do głowy rozwiązanie najprostsze. Natychmiast wysmarowałem maila z prośbą o pomoc w temacie do Producenta. Załączyłem fotografie. Nic nie wspomniałem o tym, że to jest reklamacja a nawet wprost napisałem, że jestem gotów zapłacić za przedmiotowe elementy i ich transport do Reguł. Po kilku godzinach dostałem odpowiedź z której wynikało, że Producent potraktował zdarzenie jako reklamację i prosi o chwilę cierpliwości a usługa będzie za darmo. Rzeczywiście po niespełna dwóch tygodniach mogłem komódkę złożyć i cieszyć oko jej urodą.

Na dziś zaplanowana jest pierwsza, ćwiczebna godzina korepetycji z matematyki (dzieci mówią majzy) z Matyldą i Koleżanką Matyldy. Od rana więc penetruję podręcznik do siódmej klasy i coraz więcej wiem o tym jakie mam braki w wiedzy. Wszystko przez to, że w szkole podstawowej nie bardzo przykładałem się do nauki czegokolwiek. Dziś, w dobie Internetu bardzo łatwo powiedzieć "wiem czego nie wiem". Powinienem trzymać się Podręcznika i Programu i myślę, że podołam, ale przypomniałem sobie egzamin z Mechaniki na drugim roku podczas którego rozwiązałem jedno z zadań metodą nieznaną Wykładowcy. Gdy na egzaminie ustnym kwestionował rozwiązanie spytałem czy odpowiedź jest prawidłowa. Powiedział: tak, ale... Zaproponowałem, że nauczę go tej metody i wtedy ale zniknie. Dał spokój i postawił trójkę. Dlatego myślę, że w uczeniu dzieci czasami potrzebne są metody niekonwencjonalne i dopasowane do odbiorcy. Ciekawość co na ten temat sądzi nauczyciel Matyldy? W matematyce w końcu chodzi o to by rozwiązać zadanie i po kolei opisać tok rozumowania. Nic. Sprawdzę dziś poziom wiedzy dziewczynek i przed następną lekcją przysiądę fałdów. Powinno mi się to przydać w przyszłości, bo ceny korepetycji w Krakowie wyglądają wyjątkowo smacznie.

Przez niedobory finansowe jestem zmuszony dalsze urządzanie się odłożyć do Po Wypłacie. Przeprowadzka pochłonęła bowiem wszystko co miałem odłożone. Coraz więcej myślę o tym by odstawić albo chociaż mocno ograniczyć używki. Chyba raczej na pewno będę musiał. Prawdziwe koszty poznam po otrzymaniu pierwszych rachunków za Prąd i Wodę.

piątek, 22 października 2021

dwudziesty drugi października

 Człowiek strzela a Plan kule nosi. Wczoraj, gdy już miałem wychodzić do Tauronu, zadzwoniła Córka z pytaniem czy pomogę Matyldzie w drodze ze szkoły, bo kontuzjowana a plecak ciężki. Kontuzjowana bo spadła z konia i ręka na temblaku. Powiedziałem: od czego jest dziadek i ochoczo wziąłem to zadanie. Naprzód spytałem Matyldę o ten upadek i dowiedziałem się, że boli, ale wcale się nie wystraszyła i boli coraz mniej. Więcej, w sobotę na pewno pójdzie na konia. Wyraziłem wątpliwości. Ona ich jednak nie miała. Zobaczymy. W drodze do domu rozmawialiśmy. Dziwna to była rozmowa. Matylda na większość pytań odpowiadała: nie wiem. Jednak gdy jej mówiłem o różnych rzeczach słuchała z widoczną uwagą i myślę, że wiele zapamiętała. Ani razu nie sięgnęła po smartfon. Ja owszem, bo gdy tłumaczyłem jej w jaki sposób widzą ssaki wykorzystałem analogię do smartfonowego aparatu fotograficznego. 

czwartek, 21 października 2021

dwudziesty pierwszy października

Zaraz tydzień jak mieszkam w Krakowie. Powoli to idzie ale urządzam się. Ciekawy przy tym jest mój stan ducha. Nie czuję przygnębienia jak wtedy gdy pierwszy raz wyprowadzałem się z Reguł. Nie czuję euforii jak przy przeprowadzce do Koszalina. Czuję się normalnie. Żyję w codziennym rytmie wyznaczanym przez poranną kawę, oblewanie się porannym wrzątkiem, wyjście do najbliższego sklepu, popołudniowe kręcenie papierosów, przygotowanie i spożycie posiłku głównego, wieczorne czytanie lub oglądanie filmów i na koniec spać. Tylko oblewanie się traktuję opcjonalnie, bo zużywam przez to wodę i w dodatku ciepłą, a niezużywanie skutkuje oszczędnościami. Oblewam się więc nie codziennie, ale średnio co trzeci dzień. Tymczasem nikomu to nie przeszkadza, widać zapach czosnku, który według mieszkanki Reguł nie pozwalał koło mnie przejść, w Krakowie nie jest taki intensywny. Dużo śpię, za dużo jem i dużo myślę. Zarzuciłem gimnastykę rozciągającą, bo w Mieszkadełku jest akurat tyle miejsca........ a często się uśmiecham więc na wymachy, skłony czy przysiady brakuje miejsca. Dużo jednak chodzę. Zaraz wybieram się do Tauronu umówić się z dostarczycielem prądu a potem do Córki pobrać rower, ten sam, który dzielnie mi służył w Dobczycach. Według gógla przejdę siedem i pół kilometra. Na pewno dobrze to zrobi moim nogom i brzuchowi. U Córki zrobię inwentaryzację napraw i może spróbuję przygotować jakiś obiad z zastanych produktów. Gdy już będę miał rower myślę bywać tam jak najczęściej i gotowanie uczynić tradycją. Słyszę też o tym, że mam troje kandydatów do korepetycji. Nieodpłatnie będę pomagał Wnukom i Koleżance Wnuczki zgłębiać to co w szkole podstawowej jest do zgłębiania. Sprawdzę empirycznie jakie mam kompetencje do prawdziwych korepetycji zanim rzucę się w wir ich udzielania już za pieniądze, co zapełni mi czas i portfel.

 

środa, 20 października 2021

dwudziesty października

 Przeprowadzka to pasjonujące zajęcie. Tyle miejsc trzeba zwiedzić i tyle spraw pozałatwiać, że ho ho. Tymczasem wymeldowałem się z Reguł i zapisałem do najbliższego lekarza. Objąłem też przez powieszenie kłódki komórkę na podwórzu. Zostały mi jeszcze : 

umowa z dostarczycielem prądu, dowiedziałem się przy okazji, że w mieszkadełku są dwie prądowe taryfy co będzie skutkować praniem, gotowaniem, pieczeniem i grzaniem tylko w nocy. Co będzie jak przyjdą mrozy aż strach pomyśleć.

umowa z dostarczycielem wody i odbiorcą śmieci.

Potem to już tylko dolce vita w Krakowie. 

Byłem dziś w siedzibie Prezydenta w celu potwierdzenia profilu zaufanego i zostałem obsłużony w sposób doskonały. Potem nie mogłem się powstrzymać i poszedłem na spacer na Rynek. Patrzyłem na ludzi i uśmiechałem się i nie tylko cudzoziemcy odwzajemniali się uśmiechem. Jest dobrze. Jeszcze, co prawda, nie odzyskałem kondycji po przeprowadzce i najbardziej chce mi się Leżeć, ale za parę dni, myślę, będę pełnosprawny i rozpocznę misję prowadzenia kuchni u Córki. Chcę też zacząć udzielać korepetycji krakowskiej Młodzieży aby wspomóc nienajwyższą emeryturę i może odłożyć coś na Wakacje. Czyli co? Świetlana Przyszłość ante portas.

wtorek, 19 października 2021

dziewiętnasty października

 Wczoraj miał przyjść Wynajmujący i wziąć podpisane umowy. Do czwartej czekałem leżąc. Nie doczekałem. Poszedłem do najbliższego sklepu po produkty na posiłek główny. Gdy przygotowywałem tenże przyszła Córka z Partnerem i wypożyczyła mi stolik i krzesełko z balkonu. Nie będę więcej cierpiał siedząc na kanapie zgięty w pół nad komputerem.


poniedziałek, 18 października 2021

osiemnasty października

 Wczoraj jeszcze jako tako się ruszałem prawdopodobnie na adrenalinie, endorfinie czy jak się nazywają te hormony. Dziś z mojej kondycji zostały zgliszcza. Przeprowadzka okazała się bardzo męcząca, zwłaszcza fizycznie. I tego można było się spodziewać w twarzy faktu, że przez ostatnie dwa lata pracowałem prawie wyłącznie Psychicznie. Obudziłem się o szóstej i pomyślałem, że bardzo żyję, bo Wszystkie Członki mnie bolą. Chce mi się dziś Leżeć i Myśleć a w przerwach tylko Leżeć. Z drugiej jednak strony powinienem się wybrać do Castoramy po Drabinę która okazała się sprzętem pierwszej potrzeby. Mógłbym zapełnić Pawlacz i uniknąć ciągłego przekładania z miejsca na miejsce żeby coś znaleźć.

Koniecznie suszarkę do ubrań - właśnie zapuściłem Pranie.

Lubię to pionierstwo. I staram się policzyć ileż to razy przeprowadzałem się. Wychodzi mi, że teraz jest trzynasta przeprowadzka. Myślę, że ostatnia, ale kto wie?

Wymyśliłem, że w tym metrażu dobre będzie wstawienie w miejsce kanapy łóżka piętrowego z biurkiem. Nawet wiem skąd je wezmę. Karol ma takie i właśnie zażądał nowego.

Nic. Zaczynam Leżeć.

Dobrze mi w tej dziupli. Do większości rzeczy nie trzeba nawet wstawać, wystarczy się odwrócić.

niedziela, 17 października 2021

tu Kraków siedemnasty października

Wczoraj było przykro. Stara do ostatniej chwili próbowała przyprawić mi gębę co najmniej nicponia a tak naprawdę łajdaka. To była permanentna awantura, która skończyła się w chwili gdy powiedziałem pa, wsiadłem do auta i odjechałem.

Do pomocy przy rozładowaniu napełnionego po dach auta zgłosili się Córka z Karolem i Partner Córki.Ja też się nie ociągałem i po niespełna pół godzinie miałem prawie całą podłogę pokrytą rzeczami. Gdy pojechali, jeszcze godzinę zajęło mi poupychanie gratów na mniej więcej miejsce i zacząłem inwentaryzację potrzeb. Muszę koniecznie i szybko 

1. Kupić biureczko z jakimś krzesłem.

2. Zainstalować oświetlenie nad zlewem.

3. Zainstalować półki na książki ( To będzie skomplikowane, bo jedyny dostępny "piękny              kawałek     ściany" jak mówił jeden ze znanych mi Architektów, musi pomieścić także             Kossaka. W rezultacie prawdopodobnie część książek wyląduje na Pawlaczu.)

4. Kupić drabinkę do komunikacji z wyżej wymienionym Pawlaczem

5. Kupić półki do największej szafki kuchennej.

6. Zainstalować (gdzie?) pojemnik na śmieci zmieszane

7. Zainstalować (chyba w łazience) pojemniki na plastik, papier i szkło

8. Umieścić gdzieś w pobliżu drzwi wieszak na kurtkę

9. W kuchni wieszak na ściereczkę

10. W łazience wieszak na papier t. 

11. W kabinie prysznica półeczkę na mydło i gąbkę.

12. Kupić szczotkę i mopa a w dalszej kolejności także odkurzacz.

13. Oddać Właścicielom firankę i zasłonę a na oknie zainstalować rolety.

Po odgruzowaniu podłogi podążyłem do najbliższego sklepu (Biedronka jest w odległości pięciu minut zmęczonego spaceru) i zrobiłem zakupy na dzisiejszy posiłek. Jak zwykle w sobotę przyrządziłem sobie śledzia z cebulką i czosnkiem i ugotowałem kilo kartofli. Jak zwykle nie dojadłem i na dziś też mam posiłek nawet dwudaniowy (Fibonacciego), bo z piątku zostało też sporo pomidorów z makaronem. Z radością stwierdziłem też, że ta Biedronka jest otwarta w niedziele i w przyszłości nie będę musiał kombinować.

I tak siedzę zgięty w pół na kanapie pochylając się nad czymś co pełni tu rolę stolika i pisząc te słowa zastanawiam się czy reszta mojego życia będzie w końcu Świetlaną Przyszłością.

Stara dziś dzwoniła. Na wszelki wypadek zabanowałem jej numer. Jednak cierpi na tym Córka. Myślę, że za jakiś czas jej (Starej) przejdzie.

 

 

środa, 13 października 2021

Trzynasty października

 Nie przypuszczałem, że mam tyle rzeczy. Mimo licznych przeprowadzek (mówią, że trzy przeprowadzki to jak jedno spalenie) nagromadziło się tego wniebogłosy. Pakuję już drugi dzień i może dziś skończę. Najwięcej książek. Szkoda wyrzucić, choć teraz czytam wyłącznie pedeefy na komputerze lub telefonie (optonie jak powiedziałby ulubiony pisarz). Ubrań niewiele, ale jest to skutkiem ostrej selekcji: ubrania nieużywane przez ostatnie trzy lata - do wora. Mam tylko kłopot gdzie je oddać. Mam jeszcze kłopot z książką kucharską. Ponieważ nie jest moja, postanowiłem zachować ją, a jakże, w postaci przeskanowanych pedeefów. W twarzy mojego zobowiązania gotowania Ali taka książka to skarb, bo trzymany w rozumie repertuar jest dość skromny. Dowiedziałem się co to sztufada i jak ją zrobić. Inna sprawa, że ja na pewno nie będę jej jadł, te mięsa i słoniny, duszone, obrzydliwość. Ale może Wnuki zagustują. Jestem dopiero przy zupach na stronie 156 i mam pewność, że ta książka niejednym mnie jeszcze zaskoczy. No właśnie mam do przeskanowania jeszcze 322 strony i to bez deserów i słodyczy i nie wiem kiedy skończę tę robotę.

wtorek, 5 października 2021

sobota, 2 października 2021

drugi października

W twarzy faktu, że prędzej czy później wyniosę się z Reguł, w dalszej perspektywie nawet ostatecznie, kilka dni temu postanowiłem urządzić sobie pierwszą rowerową wycieczkę pożegnalną. Dzień był wietrzny mocno, więc pojechałem pod wiatr aby łatwiej się wracało. Naprzód w kierunku SSW ulicą Regulską, która niepostrzeżenie zmienia się w aleję Powstańców Warszawy aż dojechałem do mostu na rzece o której zawsze myślałem, że nazywa się Utrata, a na niebieskiej tablicy przed mostem jak wół stoi Raszynka. Później na mapie sprawdziłem, że w rzeczy samej tak jest a źródło Raszynki bije ze Stawu Puchalskiego w Raszynie. Do Utraty Raszynka wpada w okolicy stawów pęcickich. O Utracie też poczytałem i dowiedziałem się o niej różności. Ale nie o tym. Most ścieżkorowerowy pod którym płynie Raszynka wygląda tak:


 w tle widać most drogowy i sygnalizację świetlną. Moim zdaniem ten zielony mosteczek jest bardzo ładny, a jego projektant połączył solidność z lekkością, chociaż mam podejrzenie, że nośność mostu została policzona ze zbyt dużym współczynnikiem bezpieczeństwa. Jak przez mgłę pamiętam z dzieciństwa drewniany most w tym miejscu, który też dawał radę. Niedawno wybudowana ścieżka rowerowa którą dojechałem do mostu nosi nazwę Rajdu Po Kamienistej Drodze. To też bardzo ciekawa historia, Ale nie o tym. Widoczne światła zabezpieczają przejście dla pieszych i przejazd rowerowy. Tam podążyłem. Kiedyś w tym miejscu od drogi odchodziła nadrzeczna ścieżka. W tym roku powstała tu ścieżka rowerowa która wygląda tak:


Jak powszechnie wiadomo rower jest najwspanialszym pojazdem pod warunkiem jednak, że nie wieje. Opór aerodynamiczny rośnie z sześcianem różnicy prędkości między Podróżnikiem i Atmospherą. W dodatku dysponuję rowerem starszej generacji, bez przerzutki. Gdy naprawdę ostro wiało zsiadałem i podróżowałem pieszo. Mogłem wtedy dokładnie się rozglądać i nie do wiary co zobaczyłem:

Rzut beretem od Stolicy widać krajobraz bez śladu Cywilizacji. Tak to miejsce mogło wyglądać sto albo i tysiąc lat temu.

Jechałem doliną rzeki Raszynki obserwując jak poprzez liczne kanały nawadnia tereny po jej północnej stronie. Ciekawość: dziś tam nie ma żadnych upraw. A resztki nawadniającej infrastruktury wykorzystywane dziś niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem wyglądają tak:


c.d.n.
 

pierwszy października chwila wspomnień

Tak jakoś jest, że wiem o tym, że więcej za mną niż przede mną i co za tym idzie więcej myślę o tym co było. Maszynistą na kolei byłem prawie dziesięć lat. Jedna siódma życia. 

Jeździłem jako drugi maszynista (młodszy maszynista) w drugim planie. Były dwa, bo w pierwszym pracowali zaufani i doświadczeni i ciągali pociągi w rodzaju 1501 czy 1505. Był jeszcze plan tylko dla najbardziej zaufanych i "po linii" w którym jeździło się do Brześcia. Publiczną tajemnicą było po co. Opowieściami co i jak schować w lokomotywie maszyniści dzielili się na głos i bez skrępowania. Do dziś nie wiem jakie były przedmioty kontrabandy i jakie z niej profity, ale bez wątpienia jakieś były, bo tylko maszyniści jeżdżący w tym superplanie, nota bene wszyscy członkowie PZPR, mieli prywatne samochody, co ciekawe przeważnie dizle więc i paliwo do nich kradzione z kolejowych dystrybutorów, mieli darmo. Ale nie o tym. W obowiązującym mnie drugim planie najgorszy był pociąg 1511, osobowy do Gdyni. Wypadał jakoś dwa razy w tygodniu. Mówiliśmy na niego "dziad" bo stawał pod każdym słupkiem. Samej jazdy było dwanaście godzin, od siódmej do siódmej. W nocy. Z czasem od podstawienia pod skład na Szczęśliwicach do odstawienia na Grabówku, bite czternaście godzin. To w rozkładzie zimowym. Latem, w Gdyni, przypinano lokomotywę do pociągu którego numeru już nie pamiętam i ciągnęliśmy go jeszcze do Lęborka. Godzin nie pamiętam, ale w Lęborku ledwo starczało czasu na siedmiogodzinny odpoczynek w Noclegowni. Któregoś lata zostałem przydzielony do pierwszego maszynisty o imieniu Władek. Nazwiska już i tak nie pamiętam. Nie wiem też czy Kierownik Trakcji uprzedził mnie, że to alkoholik. Jednak coś musiało być na rzeczy, bo wszyscy wiedzieli o tym, że ja nie piję, a w myśl popularnej anegdoty "jeden musi być trzeźwy". Przez kilka tygodni obaj byliśmy trzeźwi, może Władek czasem na kacu, ale nie dawał po sobie tego poznać. Nieszczęście przyszło gdy dostaliśmy Praktykanta. To taki chłopak uczący się na maszynistę. Okazał się dla Władka bratnią duszą i doskonałym kompanem do kieliszka. Pewnego razu po odstawieniu lokomotywy w Lęborku obaj znikli. Poszedłem do Noclegowni, zjadłem przepisową zupę z wkładką i spokojnie zasnąłem. Obudzony po południu przez obsługę stwierdziłem brak obydwu. Jak koń mleczarza poszedłem do lokomotywy, odpaliłem motor i podjechałem w perony. Przypięty już do składu czekałem na kolejne wydarzenia. Wiedziałem na pewno, że sam nie pojadę, zresztą miałem już podobną przygodę w Radomiu gdy przypięty do pociągu zbiorowego nie ruszyłem dopóki nie zjawił się spóźniony maszynista, którego nazwisko w przeciwieństwie do imienia jakoś pamiętam: Królik. Władek z Praktykantem pojawili się na lęborskim peronie na chwilę przed planowym odjazdem. Tak podsadzali się wzajemnie, że jakoś w końcu wdrapali się do kabiny i odjazd został uratowany. Obaj nietomni. Huknąłem wściekły i pogoniłem pijane towarzystwo do drugiej kabiny. Wiedziałem co robić i prowadziłem pociąg zgodnie ze sztuką. Gdy zaczynała mnie ogarniać senność wstawałem i jechałem na stojaka. otwierałem okna i chyba modliłem się żeby tylko do Warszawy. Władek zaczął się ruszać gdzieś w Ciechanowie, już widno. Nie puściłem go do sterów. Jebałem go do samej Warszawy. On nawet nie przeprosił. Chyba nie zgłosiłem wydarzenia władzom. Kilka dni później nie miałem już wyjścia, bo Władek nie przyszedł na odjazd pociągu do Hajnówki. Przyjęcie w peronach na Wschodnim. Podany semafor a Władka nie ma. Poszedłem do Dyżurnego Ruchu, zadzwoniłem do Dyspozytora i powiedziałem jak jest. Chyba nie próbował mnie przekonywać żebym jechał sam, zresztą Dyżurny już wiedział. Pociąg odjechał ponad dwie godziny po planie, bo Dyspozytor złapał jakiegoś maszynistę z manewrów z nocnej zmiany. Władka więcej nie widziałem.