niedziela, 24 października 2021

dwudziesty czwarty października

 chwila wspomnień

Nie chodziłem do liceum. Moją szkołą średnią było Technikum Elektryczne w Żyrardowie. Tak na dobrą sprawę nie wiem dlaczego. Wówczas też pewnie nie wiedziałem, bo pamiętam, że chciałem się uczyć w Technikum Nukleonicznym w Świerku. Musiałbym wtedy mieszkać w internacie, a to jakoś mi się nie uśmiechało. Do Żyrardowa zaś można było dojeżdżać. Trzydzieści trzy minuty koleją, Na egzaminie z polskiego przepadłem. Moim zdaniem przez napisanie wypracowania niewłaściwego z punktu widzenia ideologii, z tym, że teraz to tak widzę. Fakt oczekiwania armii sowieckiej za rzeką aż Powstanie Warszawskie upadnie nie był w tamtych czasach popularny i napisanie o tym wprost nie mogło wzbudzić zachwytu komisji egzaminacyjnej, choć jestem przekonany o tym, że wypracowanie było co najmniej poprawne pod względem formalnym. Cóż było robić, zmuszony do pisania egzaminu do ZSZ w tym samym Zespole Szkół Zawodowych napisałem wypracowanie z polskiego na zbliżony temat już "poprawnie". Rozpoczęła się nauka. Niewiele w tej szkole się nauczyłem, bo na przykład nauczyciel matematyki przepytywał koleżanki i kolegów z Tabliczki Mnożenia i efekty tych przesłuchań były zatrważające. Mnie zapytał raz. Ponieważ śpiewałem dał spokój. Po połowie roku ( wtedy dzielono naukę na półroczne okresy ) odbyłem rozmowy z kluczowymi nauczycielami i stałem się uczniem Technikum. Oczywiście nie uczyłem się tak samo jak w szkole podstawowej. Nie uczyłem się wcale, na pewno nie odrabiałem prac domowych. Szkoda mi było na nie czasu. Było miło. Zyskałem nowych kolegów, a zwłaszcza koleżanki. Prowadziłem bujne życie towarzyskie. Otrzeźwienie przyszło pod koniec czwartej klasy. Zacząłem myśleć o maturze. O polski i fizykę nie musiałem się martwić. Byłem w nich jeśli nie bdb to na pewno db. Tylko matematyka spędzała mi sen z powiek. Miałem bardzo wymagającą i surową nauczycielkę. Taką Panią Starej Daty, nota bene, jej syna spotkałem niedawno gdy prowadzałem się z Igiełką, wynajmowała od niego mieszkanie. Pani nie miała wobec mnie złudzeń: byłem matematycznym tumanem. Chyba już w wakacje między czwartą i piątą klasą zacząłem oswajać matematykę. Rozmowy ze starszym ode mnie już studentem fizyki przekonały mnie o tym, że trzeba zacząć rozwiązywać zadania. Dał mi nawet jakiś zbiór zadań. Zacząłem. Szybko pojąłem, że rozwiązanie jakiegokolwiek zadania polega na znajomości odpowiednich procedur, a nauczyć się trzeba tych procedur na pamięć. Tak rozwiązywałem te tysiące zadań z matematyki, a przy okazji i z fizyki do samej matury. Chyba najwięcej polubiłem badanie przebiegu zmienności funkcji. Tylko rachunek prawdopodobieństwa pozostał dla mnie czarną magią. Nauczycielka, co podkreślała wielokrotnie, również nie miała o nim pojęcia. W każdym razie nigdy nie odważyła się wykładać tych tematów. Wszystko skończyło się nie najgorzej. Na maturze miałem z matematyki mocną tróję a z fizyki czwórkę (zaplątałem się w wahadle, czy też w ruchu wahadłowym). Ćwiczyłem dalej i w końcu nie bez trudności zdałem na wymarzoną fizykę. Z tym studiowaniem było potem różnie, ale to już zupełnie inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz