sobota, 2 października 2021

pierwszy października chwila wspomnień

Tak jakoś jest, że wiem o tym, że więcej za mną niż przede mną i co za tym idzie więcej myślę o tym co było. Maszynistą na kolei byłem prawie dziesięć lat. Jedna siódma życia. 

Jeździłem jako drugi maszynista (młodszy maszynista) w drugim planie. Były dwa, bo w pierwszym pracowali zaufani i doświadczeni i ciągali pociągi w rodzaju 1501 czy 1505. Był jeszcze plan tylko dla najbardziej zaufanych i "po linii" w którym jeździło się do Brześcia. Publiczną tajemnicą było po co. Opowieściami co i jak schować w lokomotywie maszyniści dzielili się na głos i bez skrępowania. Do dziś nie wiem jakie były przedmioty kontrabandy i jakie z niej profity, ale bez wątpienia jakieś były, bo tylko maszyniści jeżdżący w tym superplanie, nota bene wszyscy członkowie PZPR, mieli prywatne samochody, co ciekawe przeważnie dizle więc i paliwo do nich kradzione z kolejowych dystrybutorów, mieli darmo. Ale nie o tym. W obowiązującym mnie drugim planie najgorszy był pociąg 1511, osobowy do Gdyni. Wypadał jakoś dwa razy w tygodniu. Mówiliśmy na niego "dziad" bo stawał pod każdym słupkiem. Samej jazdy było dwanaście godzin, od siódmej do siódmej. W nocy. Z czasem od podstawienia pod skład na Szczęśliwicach do odstawienia na Grabówku, bite czternaście godzin. To w rozkładzie zimowym. Latem, w Gdyni, przypinano lokomotywę do pociągu którego numeru już nie pamiętam i ciągnęliśmy go jeszcze do Lęborka. Godzin nie pamiętam, ale w Lęborku ledwo starczało czasu na siedmiogodzinny odpoczynek w Noclegowni. Któregoś lata zostałem przydzielony do pierwszego maszynisty o imieniu Władek. Nazwiska już i tak nie pamiętam. Nie wiem też czy Kierownik Trakcji uprzedził mnie, że to alkoholik. Jednak coś musiało być na rzeczy, bo wszyscy wiedzieli o tym, że ja nie piję, a w myśl popularnej anegdoty "jeden musi być trzeźwy". Przez kilka tygodni obaj byliśmy trzeźwi, może Władek czasem na kacu, ale nie dawał po sobie tego poznać. Nieszczęście przyszło gdy dostaliśmy Praktykanta. To taki chłopak uczący się na maszynistę. Okazał się dla Władka bratnią duszą i doskonałym kompanem do kieliszka. Pewnego razu po odstawieniu lokomotywy w Lęborku obaj znikli. Poszedłem do Noclegowni, zjadłem przepisową zupę z wkładką i spokojnie zasnąłem. Obudzony po południu przez obsługę stwierdziłem brak obydwu. Jak koń mleczarza poszedłem do lokomotywy, odpaliłem motor i podjechałem w perony. Przypięty już do składu czekałem na kolejne wydarzenia. Wiedziałem na pewno, że sam nie pojadę, zresztą miałem już podobną przygodę w Radomiu gdy przypięty do pociągu zbiorowego nie ruszyłem dopóki nie zjawił się spóźniony maszynista, którego nazwisko w przeciwieństwie do imienia jakoś pamiętam: Królik. Władek z Praktykantem pojawili się na lęborskim peronie na chwilę przed planowym odjazdem. Tak podsadzali się wzajemnie, że jakoś w końcu wdrapali się do kabiny i odjazd został uratowany. Obaj nietomni. Huknąłem wściekły i pogoniłem pijane towarzystwo do drugiej kabiny. Wiedziałem co robić i prowadziłem pociąg zgodnie ze sztuką. Gdy zaczynała mnie ogarniać senność wstawałem i jechałem na stojaka. otwierałem okna i chyba modliłem się żeby tylko do Warszawy. Władek zaczął się ruszać gdzieś w Ciechanowie, już widno. Nie puściłem go do sterów. Jebałem go do samej Warszawy. On nawet nie przeprosił. Chyba nie zgłosiłem wydarzenia władzom. Kilka dni później nie miałem już wyjścia, bo Władek nie przyszedł na odjazd pociągu do Hajnówki. Przyjęcie w peronach na Wschodnim. Podany semafor a Władka nie ma. Poszedłem do Dyżurnego Ruchu, zadzwoniłem do Dyspozytora i powiedziałem jak jest. Chyba nie próbował mnie przekonywać żebym jechał sam, zresztą Dyżurny już wiedział. Pociąg odjechał ponad dwie godziny po planie, bo Dyspozytor złapał jakiegoś maszynistę z manewrów z nocnej zmiany. Władka więcej nie widziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz