czwartek, 29 października 2015

dwudziesty dziewiąty października

Nigdy nie wiadomo dokąd Plan prowadzi. Dziś, wczesnym przedpołudniem, odebrałem połączenie z którego wynika, że PRZEPROWADZAM SIĘ DO KOSZALINA. Dostałem tam pracę i cieszę się jak dziecko. Wreszcie będę robił to, co umiem i lubię - Tworzył Nowe. Och, jakże się cieszę.

czwartek, 27 sierpnia 2015

dwudziesty siódmy sierpnia

No proszę. Minął miesiąc. U mnie bez zmian. Pracuję ciężko w grot.pl. Nie dostaję wypłaty w terminie i nic nie przeszkadza żebym się z tamtąd wyniósł. Jeśli trafi się co innego, biorę natychmiastem.

poniedziałek, 27 lipca 2015

dwudziesty siódmy lipca

Nie da się Wcale nie myśleć o przeszłości. Ona wciska się nieproszona w każdą chwilę nieuwagi.  Praktycznie każde zdarzenie w codzienności wywołuje masę refleksji i skojarzeń. Staram się kontrolować, bo rozmyślania o tym, cobybyłogdyby są antyproduktywne, ale nie zawsze się da. Z Przyszłością jest inaczej. Wydajemisię, że, pomimo Planu, powinienem próbować jakoś ją kształtować.  Myślę o tym, czy przypadkiem wyleczenie z raka i doskonałe zdrowie jakim ostatnio się cieszę nie jest dowodem na to, że do zupełnego męskiego spełnienia, bo dom już zbudowałem i zasadziłem wiele drzew, brakuje mi tylko syna? That is the question.

niedziela, 26 lipca 2015

dwudziesty szósty lipca

Naprzekurw pogłoskom rozpowszechnianym w pewnych kręgach, jakobym po dziesiątej nie nadawał się już do niczego, piszę sobie tuż po północy, a CO?
Sobota bez Jurka była udana. Porysowałem sobie do syta. Zostało jeszcze trochę na jutro, ale dam radę.
Przecież nie mam nic innego do roboty. Jest druga po południu. Zrobiłem wszystko co miałem zrobić, może oprócz gotowania zupy, ale, bardzo przepraszam, nie chciało mi się. Jestem wolnym człowiekiem w wolnym Kraju i jak mi się czegoś nie chce, to po prostu nie robię tego. Coraz więcej myślę o przyszłości zaniedbując Przeszłość. Ona już się nie zmieni, a płacz nad rozlanym już mlekiem w żaden sposób nie zmieni oczywistego faktu: "jest rozlane". Natomiast w Przyszłości, wydaje się, że pogrzebać można, albo chociaż spróbować pogrzebać, choć skutek Grzebania nieznanym Jest. Jedno wydaje się Pewne: chyba raczej na pewno, io sarò solo per sempre. Nie myślę w kategoriach czy to dobrze czy źle. Po prostu  tak Jest. Plan działa.
Już po dziewiątej. Zastanawiałem się jak będę znosił przebywanie z Jurkiem pod jednym dachem w okolicznościach niedzielnych. Wrócił o siódmej. Wyjaśniło się, że nie będę znosił. Wyszedłem i od dwóch godzin siedzę w prawidłowo zaparkowanym i wykańczam Projekt, który jutro mam skierować do produkcji. Dowiedziałem się dziś o tym, że od ponad dziesięciu lat żyję z dnia na dzień i wiecie co? - myślę, że to prawda. Może Plan to właśnie przewiduje?

piątek, 24 lipca 2015

dwudziesty czwarty lipca

Wziąłem dziś z pracy laptora wypasiona bestia - HP, ale tuczpada wyłączyć nie potrafię. Może jutro, bo wygląda na to, że jutro będę miał wolną chatę. Ruter mam ze smartfonu i mogę jeszcze szaleć przez półtorej godziny w aucie. Przy okazji pragnę zwrócić uwagę na początek poprzedniego zdania: "ruter mam ze smartfonu". Zastanawiam się co z takiego sformułowania zrozumiałby przeciętny Rodak dwadzieścia lat temu? Jeśli chodzi o tego typu rozmyślania, to do tej pory zdanie: "wieża nie czyta płyt", które usłyszałem od jednej wariatki, miałem za najwięcej obrazujące problem ewolucji języka naszego ojczystego. 
Siedzę sobie w prawidłowo zaparkowanym, pokrzepiam się coca cola (niestety ciepła) i rozmyślam co Plan przewiduje dla mnie na nie tylko najbliższe dni. W robocie zacząłem rysować w inventorze, tymczasem prywatnym, ale już niedługo fabryczny Informatyk zalegalizuje mi ten program na służbowym laptorze i wtedy hulaj dusza - będę mógł Wszystko projektować lekko, łatwo i przyjemnie. Czy dacie wiarę, że po narysowaniu dowolnego Projektu w 3D, wszystkie rysunki Wykonawcze i Złożeniowe, robią się już same?
Niby nie ma się czym zachwycać, ale w czasach w których przyszło brać, co dają, raduję się Życiem.

czwartek, 23 lipca 2015

dwudziesty trzeci lipca

Wieczór nie bardzo upalny ale ciepły i miły. Powinienem napisać o lądujących na łóżku samolotach, ale sypiam tak mocno,  że nawet ich nie słyszę. Jutro już łykend. Pierwszy wolny od niewiadomokiedy.

środa, 22 lipca 2015

dwudziesty drugi lipca

Chyba się pomału stabilizuję. Troska o to, czy będę miał co jeść znikła. Jurek mówi ludzkim głosem. Niewyraźnie i kiepską polszczyzną. Jednak mówi. Może za kilka dni będzie nawet rozmawiał. W fabryce też dochodzę obycia. Poznaję procedury i gdyby nie ciągła presja na to, by projekty robić jak najszybciej, pracowałbym w czasie rzeczywistym. Tymczasem tłumaczę: albo szybko albo dobrze. Drażni mnie maniera młodzieży. Na pytanie na które trzeba odpowiedzieć tak lub nie, odpowiadają inaczej. Jednym słowem kręcą. Dziś spytałem nowego Technologa o to, czy potrafi rysować w 3D. Powiedział kilka zdań ale na pytanie nie odpowiedział. Ponaglony  powiedzial: nie wiem. O co tu chodzi?

wtorek, 21 lipca 2015

dwudziesty pierwszy lipca

Jednak dostałem dziś kasę. Do wypłaty powinno wystarczyć. Koniec Postu. Napycham się do nieprzytomności. Wałówkę dostałem z najmniej spodziewanego źródła. Oczywiście w samochodzie, bo Jurek już śpi a moje smakowite mlaskanie na pewno by go obudziło.

poniedziałek, 20 lipca 2015

dwudziesty lipca

Jestem w kropce. Chcę napisać, jak zawsze prawdę, ale nie wiem, czy prawda jest w tym wypadku do zaakceptowania. Czy nie wywołam komentarzy. Czy nie narażę się na sytuację w której będę zmuszany do tłumaczenia się nie ze swoich wpisów. Proszę więc Szanowną Frekwencję o ważenie słów. 
W moim pierwszym sympatycznym Wypracowaniu opisałem żartobliwie sytuację gdy mieszkając w wynajmowanym mieszkaniu w Żyrardowie generalnie Cienko Śpiewałem. Bywały okresy gdy z braku kasy jadałem raz na tydzień, w niedziele u mamy. Nie przypuszczałem, że coś podobnego jeszcze mnie kiedyś spotka. A tu masz: przepracowałem już ponad miesiąc i z obiecanych trzech tysięcy zainkasowałem zaledwie tysiąc. Na połowie tej kasy położył łapę Bank, drugą połową zapłaciłem za hotel i zostałem bez środków. Przyszedł więc czas na Post Ścisły. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie potrwa zbyt długo, choć sprzęt do robienia kolejnych dziurek w pasku mam.




 

niedziela, 19 lipca 2015

dziewiętnasty lipca

Albo weźmy Kubusia Puchatka. Powinno się czytać tę książkę trzy do czterech razy. Najpierw samemu sobie w dzieciństwie. Potem razem z własnymi dziećmi a następnie z wnukami, a jak panB da to i z prawnukami. Mnie były dane tylko dwa razy.Przez kilkadziesiąt godzin byłem z wnukami. Było wspaniale a dzieciaki przecidowne. Do miejsca czasowego pobytu wracałem w nawałnicy łamiącej drzewa. Jest w Panu Tadeuszu opis burzy, który kiedyś umiałem na pamięć. To co dziś widziałem było właśnie taką burzą i lało się z nieba jak z wiadra. A ja nic. W Pąsowej puszce Faradaya, bezpieczny od przepięć, obserwowałem tylko kładące się na pół drogi drzewa i uważalem aby o które nie zawadzić. Choć jechałem szybko w ramach obowiązującego Prawa, to burza była szybsza ode mnie i do Ursusa wjechałem już przy kompletnej flaucie.




sobota, 18 lipca 2015

osiemnasty lipca

Dziś Jurek nie włączył telewizora. Poczekał aż się obudzę. Zanosi się na upał. Mieszkanie w takim hotelu nie jest trudne. Dwie łazienki na piętrze, co prawda czwartym ale z windą. Ogólnodostępna kuchnia, wyposażona tylko trochę gorzej niż w Perugii. Tymczasem nie mam w niej nic do roboty, dopóki nie kupię sobie jakiegoś garnka. Gdyby jeszcze pojedynka...Pytałem - na razie nie ma. Jak będzie, będę się starał. Utrzymywana od dwóch dni dieta poskutkowała kolejną dziurką w pasku. To dobrze, bo już byłem gruby. W robocie wysyłka, także mojego projektu, do Szwecji. Bałagan, bo Magazynier który powinien to wszystko ogarniać, był wczoraj na imprezie i dziś okazał się Niezdatny. W rezultacie zamiast w południe, byliśmy gotowi o drugiej. Potem do Płocka. Dobrze, że mam w aucie klimatyzację. Srebrną Strzałą chybabym nie dał rady. Wnuki bardzo wyrosły. Szkoda, że ostatnio tak żadko się z nimi widuję.


piątek, 17 lipca 2015

siedemnasty lipca

Biały mężczyzna narodowość polska, 56 lat. Gruby, niski, pracuje na budowie. Nie pije, nie pali, prawie nie mówi. Używa telewizora. Tymczasem nie wiem jeszcze jak będę obchodził zakaz palenia. Może rzucę, a zresztą kto wie?pierwszą noc przespałem spokojnie i obudziłem się jak Jurek włączył telewizor. Zgroza. O wpół do piątej. Dowiedziałem się, że nie chrapałem. Powiedziałem: ty też nie i podrzemałem jeszcze do czasu aż poleciał do roboty. Teraz kiwam się nad poranną kawą i strasznie chce mi się zapalić. Nic. Wezmę sobie szluga pod prysznic. Tak sobie myślę, że przez najbliższy miesiąc większość czasu będę spędzał w robocie.
Jest za dziesięć ósma. Siedzę w prawidłowo zaparkowanym i napycham się zakupionymi w Biedronce bułkami-grahamkami z także z Biedronki Baleronem. Jutro rano do roboty, bo wysyłka do Szwecji, a potem do Płocka, do wnuków.




czwartek, 16 lipca 2015

szesnasty lipca

Siedzę w prawidłowo zaparkowanym i pokrzepiam się... no, zgadnijcie czym? Mieszkadełko, które za chwilę zobaczę, nie jest niestety samodzielne. Przymuszony ubóstwem musiałem się zgodzić na łóżko w dwuosobowym pokoju. Nie wiem nic o współlokatorze oprócz tego, że jest młodszy ode mnie, o co akurat w moim wieku nie jest trudno. Następne doniesienia wkrótce.

środa, 15 lipca 2015

piętnasty lipca

Ostatnio już tylko smartfonu używam do pisania tu. Signum temporis albo jakoś tak. W robocie roboty coraz więcej i wciąż się uczę nowych sztuczek. Popełniam błędy ale jak do tej pory nigdy dwa razy jednakowe. To by znaczyło, że potrafię się jeszcze uczyć. W mieszkadełku które jutro obejmę nie ma pralki, a najbliższa pralnia samoobsługowa jest aż hen, na Polach Mokotowskich, albo jeszcze  dalej, na Skurwysynowie. Trzeba będzie dojeżdżać. Najwięcej denerwuje mnie myśl o tym, że znowu będę musiał kupować najpotrzebniejsze sprzęty gospodarstwa domowego w rodzaju garnków czy czy czajników. To już chyba czwarty raz.

wtorek, 14 lipca 2015

czternasty lipca

No to mam mieszkadełko. Przedpłaciłem za miesiąc i już we czwartek myślę się przeprowadzić. Nie jest to może szczyt marzeń ale suma czterystu dwudziestu złotych za miesiąc był kusząca aż zanadto.
UWAGA ZAGADKA
miejsce w którym będę mieszkał przez najbliższy miesiąc nazywa się Hotel Robotniczy ( tak, tak). Jeśli które z Szanownej Frekwencji wskaże co to i gdzie to, będę podczas najbliższego spotkania które, jak sądzę odbędzie się jednak w okolicach Pieca Żelaznego, wręczał Nagrody. Rozwiązanie nie powinno być trudne, bo gógiel nieubłaganie podsuwa rozwiązanie na jednej z wyższych pozycji. Dlatego zaopatrzę się w komplet Nagród.
 Acha, nagroda pocieszenia której ostatnio nie odebrałem, nazywa się Żubrzyk. Nie spodziewałem się go wcale, ale jest, więc trzeba go zaakceptować w myśl myśli która mówi: brać co dają.
żubrzyk 

święto narodowe w kraju moich przodków

W tym blogu co go już nie ma zrobiłem kiedyś wpis o ostrzu noża. Nie pamiętam już jak to leciało. Teraz przychodzi mi do głowy taki myśl: jak lepiej oderwać plaster z owłosionej skóry? Jednym zręcznym ruchem, czy może powoli i ze znęcaniem się nad oplastrowanym?  Dla niektórych spraw ostrze noża nie jest alternatywą: true-false. Bo cóż zrobić gdy problem zostanie przecięty na mniej więcej pół?

niedziela, 12 lipca 2015

dwunasty lipca

Albo weźmy taki Plan. Chciałbym go przeniknąć, bo coś mi się wydaje, że ta cała szarpanina nie ma sensu. Próbując patrzeć na to z boku widzę niestety równię pochyłą i siebie w coraz niższym położeniu. Jakoś nie czuję ciekawości, o radości nawet nie wspominając, co się wydarzy. Ciemność widzę, ciemność. Ruszam się jeszcze trochę, ale przypuszczam, że to już tylko instynkt samozachowawczy każe mi wstawać rano z łóżka, umyć się i lecieć do roboty. Chyba jednak świetlana przyszłość nie jest dla mnie przewidziana.

all or nothing

I znowu sam. Coś chyba nie tak jest ze mną, bo zewsząd mnie pędzą. Miałem przez dwa lata nadzieję na jakieś normalne życie z normalną żoną i w normalnym Domu. Nagle okazało się, że to jest niemożliwe. Z różnych przyczyn. Cóż więc robić. Trzeba pchać ten wózek w pojedynkę.
A może ciągnąć?

niedziela, 28 czerwca 2015

dwudziesty ósmy czerwca

Po pierwszym dniu w nowej pracy powiedziałem moim Gospodarzom, przechowującym mnie do czasu gdy będę miał za co wynająć jakieś mieszkadełko: straszny zapierdol. Pracy dużo i obowiązujących w niej procedur muszę się uczyć "na biegu". Okazuje się jednak, że uczę się szybko, szybciej niż zatrudnione tydzień przede mną młodziaki. Głównym problemem tej firmy są leżące absolutnie wszystkie terminy. Coś mi się wydaje, że albo biorą za dużo zleceń albo zatrudniają za mało ludzi. Przez to rodzi się nerwowa atmosfera i częste kłótnie z nieprzebieraniem w słowach technologów z Szefem Produkcji i Właścicielem. Mnie tymczasem nikt nie atakuje. Robię swoje najszybciej jak potrafię i choć pierwszy projekt zajął mi trzy dni, to już drugi osiem godzin, a trzeci właśnie kończę po pięciu godzinach rysowania.
Wczoraj zajmowałem się głównie jeżdżeniem. Przez kilkanaście godzin woziłem Przyjaciółkę Malarkę Na Egzamin z Angielskiego, Do Domu Pod Lasem, Do Księgarni w Kielcach i na Plener. Po przejechaniu sześciuset kilometrów i osiemnastu godzinach trafiłem w Miejscu Czasowego Pobytu na Ognisko. Nie zagrzałem na nim miejsca, bo musiałem spać. Dziś niedziela. Jeszcze tylko dokończę pracowy projekt i może kilka godzin poodpoczywam przed kolejnym tygodniem Zapierdolu.
A wieczorem może jakąś Zagadkę?

niedziela, 21 czerwca 2015

dwudziesty pierwszy czerwca

Po jedenastu latach wróciłem prawie w to samo miejsce w którym mieszkałem większość życia. Czuję się dziwnie, ale specjalnie grymasić nie mogłem. Dalszy ciąg życzliwej mi rodziny przytulił mnie pod swoim dachem do końca miesiąca. Chodzę po ulicach które niewiele się przez ten czas zmieniły. Kłaniam się ludziom którzy zmienili się bardzo, ale wciąż mnie rozpoznają. Ja też ich rozpoznaję. W najbliższym sklepie sklepowa pyta dlaczego mnie tak długo nie było, a ja nie potrafię znaleźć odpowiedzi. I czuję, że nie jest to już od dawna moje miejsce. Kłopot, bo tego mojego miejsca już nie ma. Zastanawiam się czy człowiek w moim wieku powinien znowu zaczynać wszystko od nowa.
Nic. Czas spać. Jutro idę do nowej roboty.

sobota, 20 czerwca 2015

dwudziesty czerwca

Jakoś leci. Nie mogę się doczekać pierwszych pieniędzy zarobionych w nowej robocie. Będę mógł wynająć mieszkanie w którym przed nikim i z niczego nie będę się tłumaczył.

czwartek, 18 czerwca 2015

osiemnasty czerwca

Coś mi patrzy na to, że widać koniec mojej tułaczki. Akcja wysyłania setek aplikacji zaowocowała wczorajszym telefonem od Właściciela średniej firmy pod Warszawą. Rozmowa kwalifikacyjna przez telefon, bo moje portfolio i cv wystarczyły Właścicielowi żeby ocenić i docenić moje kwalifikacje. Właściwie jedyne pytanie które mi zadał było o moje oczekiwania finansowe. 
Tułaczka więc nie trwała zbyt długo, a niektórych zaniepokojonych o moją przyszłość uspokajam: będę pracował jako Inżynier Konstruktor.

Niedawno dowiedziałem się od kogoś o tym, że moje wyprowadzenie się z mieszkania mamy było aktem rozerwania zaklętego kręgu. Jest to pojęcie znane Psychologii opisujące takie uzależnienie człowieka od swojego najbliższego otoczenia z którego często nie zdaje sobie sprawy. Nie czuje, że takie życie do niczego dobrego nie prowadzi, niszczy w nim wszystko i nieuchronnie prowadzi do depresji. Zastanawiam ile w tym zaklętym kręgu było działań moich "najbliższych". Jak każdy tkwiący w środku tego kurestwa, nie potrafiłbym wyrwać się bez pomocy z zewnątrz. I za tę pomoc serdecznie dziękuję Wszystkim Pomagającym.

niedziela, 14 czerwca 2015

trzynasty czerwca

Są też dobre strony odzyskanej wolności, bo trzeba przyznać , że ostatnie miesiące z widokiem na spacerniak, jako żywo pachniały orydynarnym pyerdlem. Tylko jedzenia nie dostawałem pod ryj. Nagle okazało się, że mogę wszystko. Nic, oprócz braku kasy mnie nie ogranicza. Nie muszę szukać możliwości zarobkowania w bliskiej okolicy i takie na przykład Ustrzyki Dolne albo Lądek Zdrój są absolutnie w zasięgu. Londyn zresztą też. Od wczoraj rozsyłam swoje dokumenty aplikacyjne, uzupełnione o portfolio moich najbardziej spektakularnych projektów, na prawo i lewo a właściwie w kierunkach: 8:00, 5:00, 11:00. Tak na prawdę tylko z 13:00 i15:00 nie mają dla mnie propozycji. Trochę niepokoi mnie brak jakigoś stałego dachu nad głową. Jednak do tej pory przygarnęli mnie życzliwi członkowie rodziny, a w razie czego tych życzliwych jest jeszcze trochę. Ostatnio przeprowadzałem się w lipcu. Może teraz też?

czwartek, 11 czerwca 2015

z całą pewnością jedenasty czerwca

Dzień mija. W miejscu czasowego pobytu raczej mijam się z resztą domowników. Wcześnie wstaję i wcześnie chodzę spać. Zarzuciłem jeżdżenie autem na rzecz komunikacji miejskiej. Szybciej i taniej. Powróciłem za to do sesji w prawidłowo zaparkowanym, jednak bez napojów.

środa, 10 czerwca 2015

chyba dziesiąty czerwca

Wciąż się napominam żeby chociaż do końca tygodnia nie myśleć o Haneczce. Jak jej tam jest i czy nakręcana przez brata nie odnosi wrażenia, że ją opuściłem. Powinienem naprzód sam ze sobą się poukładać. Tęsknię. Ta tęsknota przeszkadza mi w codziennych zajęciach tak, że aż krzyczę na siebie:  robota, głupcze. Skończyć prezentację trzeba jak najprędzej

poniedziałek, 8 czerwca 2015

ósmy czerwca

Który to już raz zaczynam wszystko od zera? 
1. Wyprowadziłem się z domu rodzinnego zaraz po ślubie pełen młodzieńczego entuzjazmu. 
2. Trzydzieści lat później wyprowadziłem się z domu o którym myślałem, że jest mój. Jednak entuzjazmu wówczas we mnie nie było. Był żal do żony, że złamała przysięgę wyganiając mnie z domu.
3. Trzy lata później wyprowadziłem się za pracą z wynajmowanego mieszkania w Żyrardowie i zamieszkałem na trzy miesiące u mamy. Te trzy miesiące trwały jednak dużo dłużej.
4. Osiem lat później, w niedzielę, siódmego czerwca dwa tysiące piętnastego roku wyprowadziłem się z mieszkania mamy w nieznane, nie mogąc znieść sposobu w jaki traktuje mnie najbliższa rodzina. Rodzony brat odmawiał mi wszelkiej pomocy przy najważniejszej, tak mi się wydawało,  sprawie: utrzymaniu Haneczki przy życiu. Nie chciał brać udziału w finansowaniu Opiekunki, kosztach lekarstw i pieluch. Przychodził i dawał mi wolne z łaski kiedy chciał, a jak nie chciał to nie przychodził. Groził paluszkiem i powtarzał, że "nie uchodzi" gdy prosiłem żeby poprosić mamę o zmianę testamentu tak, abym mógł w normalnym trybie odziedziczyć mieszkanie na pół z nim, a nie, tak jak to zostało zapisane, głównym beneficjentem testamentu jest mój bratanek.
Musiałem więc się wynieść i walczyć o swoje życie, a nie, jak to dotychczas robiłem, o życie brata i bratanka.
Czuję teraz niesmak, że dałem się dymać przez rodzonego brata. Czuję też radość, że wyzwoliłem się z uwiązania. Jestem zaciekawiony co przyniesie przyszłość.

czwartek, 4 czerwca 2015

o rynkach


Bardzo dziękuję Szanownej Frekwencji za podjęcie tematu rynków w Polsce. Chcę i ja się tym tematem zająć, tylko w nieco innym ujęciu.
Najwięcej interesuje mnie jeden rynek i na nim skupię uwagę. To rynek na którym handluje się Energią, a w jeszcze większym przybliżeniu, Energią Elektryczną. Jaki ten rynek jest - każdy widzi: skostniały, zmonopolizowany i pozbawiony chęci rozwijania się. Wydaje mi się, że powszechne jest postrzeganie tego Tworu jako czegoś danego nam raz na zawsze i niepodlegającego zmianom. Tutaj przypomnę rozważane w innym miejscu zjawisko "histerezy zachowań ludzkich". Ciężko jest zmienić takie myślenie: "jeśli z tego co robimy są profity, to po co zmieniać cokolwiek, nawet wtedy, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo zwiększenia profitów?". Przez takie myślenie upadło wiele potężnych Przedsięwzięć, a moje przeczucie, że upadnie jeszcze wiele i jeszcze potężniejszych, coraz bardziej graniczy z pewnością.
Moim zdaniem przyszedł czas na zmiany w polskim rynku EE i myślę, że wiem jak go zmienić, oczywiście na lepsze. Ale "nec Hercules contra plures", więc sam nie poradzę. Powyższe jest próbą uzasadnienia sposobu, w jaki chcę dotrzeć ze swoim Projektem do jak największej liczby ludzi i niekoniecznie Polaków. Szykuję się do poważnej kampanii reklamowej w tym właśnie medium z którego teraz korzystam. Proszę wszystkich którzy to przeczytają o pomoc w takim przygotowaniu prezentacji Projektu, aby zainteresować Projektem jak największą liczbę ludzi do tego stopnia, że w momencie w którym zgłoszę go do kikstartera, wszyscy będą już o nim wiedzieli i wszyscy chętnie rozsupłają sakiewki pojąwszy, że mój Projekt ma ręce i nogi i koniecznie musi być zrealizowany. Myślę o stworzeniu czegoś, co z pewnymi modyfikacjami może być artykułem w gazecie, prezentacją do publikacji w Internecie, a także pogadanką radiową. Myślałem też o jutubie, jednak zrobienie filmu wymaga, jak sądzę, znacznie więcej czasu i umiejętności niż mam. Może zresztą zacznę od zgłoszenia na kikstarterze projektu produkcji filmu promującego Projekt?




sobota, 2 maja 2015

drugi maja

Nie jest lekko, ale nikt nie obiecywał, że będzie. Haneczka wymaga troskliwej opieki. Jest jak niemowlę. 
I to by było na tyle. Nie mówię nigdy, ale mam taką wolę, aby zapiskami codzienności nie dzielić się już z Ludzkością.
HDD jest równie dobrym miejscem na wspomnienia, albo zwykły kajet.
pa

piątek, 1 maja 2015

niech się święci Pierwszy Maja

Pani Małgosia - Opiekanka Haneczki jest leweracyjna. Brat mówi, że mam więcej szczęścia niż rozumu trafiając na taką właśnie Panią. No, nie wiem, szczęście trzeba mieć. Widocznie ja je mam, bo to wynika z Planu. Przychodzi z punktualnością przedwojennej Kolei za kwadrans ósma tak, że nawet nie spóźniam się do pracy. Czeka aż wrócę i zajmuje się mamą w sposób perfekcyjny. Nawet gotuje. Przemeblowała mi trochę kuchnię, ale nie będę marudził - tak też może być.
Gorzej ze mną. Czuję,  że oprócz pracy w Pracy i opieką nad mamą, na nic więcej nie mam czasu. Widocznie Plan przewiduje taką konfigurację mojego życia. Gdyby brat zechciał, choć od czasu do czasu mnie zastąpić, miałbym trochę szans na prywatność, ale nie chce.
Teraz Haneczka już po obiedzie. Położyła się trochę i chyba pośpi. A ja wtedy do Projektowania.

sobota, 25 kwietnia 2015

dwudziesty piąty kwietnia

Wczoraj wypuścili Haneczkę do domu. Mnóstwo było zamieszania i czułe pożegnania z personelem, zwłaszcza z rodzynkiem, pielęgniarzem w spodniach - Panem Arturem. I to nie ja bynajmniej żegnałem się, tylko mama. Dziś było nieźle. Mama długo spała, ale jak już wstała, to była czynna, aktywna i mówiła zupełnie do rzeczy. Najwięcej pretensji miała do mnie o to, że zabrałem ją ze szpitala. Nic dziwnego. Od dziesiątego grudnia przyzwyczaiła się do tamtejszego środowiska naturalnego i powrót do domu musiał być dla niej szokiem. Mimo krótkiej chwili zwątpienia, gdy nie docierało do niej, że nie mogła już dłużej być w szpitalu i w żaden sposób nie mogłem Haneczki przekonać, że w domu jednak ma lepiej, jestem dobrej myśli, chociaż czeka mnie niewiadomojakdługi czas, w którym będę dosłownie uwiązany. Co prawda od poniedziałku przychodzi do mamy Opiekanka, ale nie będzie ona jednak twenty four seven. Jak ja wrócę z pracy, to ona będzie lecieć do swojego domu. I oby jak najdłużej potrwała taka sytuacja.
Dziś już letnio. Rozważałem ubranie sandałów.

niedziela, 19 kwietnia 2015

dziewiętnasty kwietnia

Sroki jednak wybrały zeszłoroczne gniazdo. Przydybałem je dziś na gorącym uczynku Wysiadywania Jaj.
Zarobiony jestem i Musiałem wziąć robotę do domu. Szykuję Listę Cięć Piramidy. Jeszcze trochę mi zostało, ale nie mogę więcej rysować, bo dupa mnie boli od siedzenia na Kuchennym Stołku.

wtorek, 14 kwietnia 2015

czternasty kwietnia

Leci, leci. Chodzi o czas. Magnolia na spacerniaku zakwitła i natychmiast dostała po głowie od Stefana. Zimny ten Stefan był jak cholera.
W sobotę wędrowałem z wnukami na Kopiec Kościuszki z krótkimi rękawami. Potem z jeszcze krótszymi jeździliśmy rowerami po bliższej i dalszej okolicy ich miejsca zamieszkania. A już w niedzielę powiało chłodem. Wnuki zgłębiały Smoki w pałacu Krzysztofory, a ja w tym czasie łapałem między chmurami słońce i próbowałem się rozgrzać w jego ostrych promieniach, stłumionych znacznie polarnomorskim powietrzem przyniesionym przez wzmiankowanego Stefana. Potem obiad u Babci Maliny i zaraz wypadało wracać do Warszawy. Droga od Radomia do Wodzisławia rozkopana. Mnóstwo zwolnień, ale widać, że budują dwujezdniową drogę expresową i już może na następną Wielkanoc pojadę do Krakowa w trzy i pół zamiast cztery i pół, godziny. Czyli jest dobrze. 

piątek, 10 kwietnia 2015

dziesiąty kwietnia

Wreszcie ciepło. Temperatura doszła dziś do 19°C. Jak to zwykle bywa, widziałem ludzi ubranych przeróżnie. Chłopcy z gołymi nogami i panie w paltach. Przyroda rusza z kopyta zazieleniło dziś na potęgę.
W robocie strasznie dużo roboty. Nie biorę jeszcze do domu, ale coś czuje dusza moja, że tylko patrzeć, jak zacznę. 
Hamulec leży. Dzięki Małolacie za zwrócenie uwagi na to, że E=1/2mv^2. Jednak także E=1/2Iω^2. Sprawa jest więc prosta: nie mogę zanadto zmienić masy ciężarków, ale mogę zmienić łamagę, wszak uczestniczy w całym interesie w kwadracie, czyli dwukrotne zwiększenie prędkości obrotowej zwiększy magazynowanie energii czterokrotnie. A gdyby zastosować przekładnię 1:4, to aż strach myśleć o szesnastokrotnym zwiększeniu efektu energetycznego. 
Sroki coś kręcą. Wracając z roboty zobaczyłem coś, co musiało być tańcem godowym. Ale gdzie będą składać jaja? - nie mam pojęcia. Wciąż nie ma mnie w domu i nie ma jak srok przypilnować. Najbliższy łykend spędzę w Krakowie czyli pilnowanie trzeba odłożyć do niewiadomokiedy. 

wtorek, 7 kwietnia 2015

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

szósty kwietnia

Haneczkę wzięliśmy dziś na przepustkę. Od dziesiątej do szóstej po południu była w swoim naturalnym środowisku - w domu. Choć jej wydaje się, że mieszka w Drewnicy. Normalnie rozmawialiśmy. Przez dom przewinęli się wszyscy członkowie rodziny: synowie, wnuki i wnuczki i prawnuki i prawnuczki. Miło było popatrzeć jak Haneczka uśmiecha się i raduje, Rozmawia ze wszystkimi swobodnie i nie martwi się. Chociaż i na martwienie przyszedł czas. Gdyśmy ją odwozili do szpitala pytała wciąż czy nie będzie to dla nas kłopot jak już całkiem wyjdzie ze szpitala. A ja sobie myślę, że kłopot będzie, ale co robić. Przecież nie może tam być wiecznie. W międzyczasie przewiozłem Kogo Trzeba gdzie trzeba. Teraz przez dwa tygodnie będę tęsknił.

sobota, 4 kwietnia 2015

czwarty kwietnia

Dziś, a właściwie wczoraj też nie będzie. Z wyjazdem Niektórych do Kanady jest tyle zamieszania, że nie mam nawet czasu na spanie, a co tu myśleć o pisaniu.

piątek, 3 kwietnia 2015

środa, 1 kwietnia 2015

pierwszy kwietnia

Od kilku dni blog ten jest systematycznie czytany w Niemczech i Francji i to wcale nie jest primaaprilisowy żart. Nie wiem czy powinienem radować się czy raczej niepokoić, bo z jednej strony miło mi, że tak daleko sięga moja sława, z drugiej zaś nie jestem pawian czy chcę zdradzać tym Mocarstwom wszystkie tajniki mojej konstruktorskiej kuchni. Czy nie wolałbym żeby korzyści z moich wynalazków czerpali naprzód Rodacy?

wtorek, 31 marca 2015

trzydziesty pierwszy marca

I znowu kwartał zleciał. Niewiadomo kiedy. Widziałem dziś pęknięte pęki albo pąknięte pąki na kasztanowcach. Czyli wiosna, ale klimat od cholery. Dziś padał śnieg.
Rozmawiałem z Haneczką. Sprawia wrażenie zupełnie normalnej. Depresja wyleczona, tylko ta pamięć. Nie pamięta gdzie mieszka.
A jak chodzi o mieszkanie, Wszedłszy dziś po robocie i wizycie u Haneczki do mieszkania w którym, zaraz będzie siedem lat jak mieszkam, poczułem się zupełnie tak samo jak wtedy, gdy mieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu w Żyrardowie. Ta sama pewność, że muszę (ach jak ja nie lubię musieć ) pozmywać, przygotować i zjeść posiłek i zastanowić się czy wieczorem machnąć jakiś projekt służbowy, czy może raczej dla przyjemności. W radio Trójka, Magiel Wagli. Coś dziś smędzą blaszanie. 
Nic. Do dzieła. Jutro już środa, a to znaczy, że zaraz łykend i to nie byle jaki. Świąteczny.

poniedziałek, 30 marca 2015

trzydziesty marca

Chyba niewiele się pomylę mówiąc: zaraz ćwierć dwa tysiące piętnastego roku minie bezpowrotnie. Zmiana czasu na letni nie wstrząsnęła mną - poszedłem wczoraj spać godzinę wcześniej. Profity zaś są. Godzinę więcej widna wieczorem piechotą nie chodzi. 
Forsycja rozżólca się powoli. Nawet Magnolia wygląda tak, jakby za moment miała zachwycić fioletowością. Srocza aktywność od północy musiała być zmyłką. Od wczoraj obserwuję prace konserwacyjne w zeszłorocznym miejscu. Historia znów zatoczyła koło.

niedziela, 29 marca 2015

dwudziesty dziewiąty marca

Dziś posunąłem się bardzo z hamulcem. Zgłębiałem zagadnienie średnicy podziałowej w zazębieniach. Niby wiem o tym, że są specjalne wzory, generatory i tablice do projektowania przekładni, ale potrzebowałem mechanizmu bardzo nietypowego i wszystkie obliczenia zrobiłem sam. Na załączonym obrazku widać, że koła zębate są rozłożone na różnych płaszczyznach. Musiałem wymyślić taki rodzaj zazębienia, który sprawi, że wszystkie łańcuszki na małych kołach łańcuchowych będą się poruszały synchronicznie. Wydaje mi się, że dałem radę.
 

sobota, 28 marca 2015

dwudziesty ósmy marca

Tak się dziś zająłem Hamulcem 3.0, że zapomniałem o Wszystkim. Koncepcja jest przemyślana na wszystkie strony. Gorzej z modelowaniem. Program do konstruowania wieszał mi się dziś wielokrotnie. Po dwukrotnym pruciu zacząłem nerwowo zapisywać efekty pracy po każdej operacji, przez co robota posuwała się wolniej niż powinna. Muszę poszukać w opcjach autozapisu. Cały dzień nie ruszałem się z domu, ale przez uchylone kuchenne okno słyszałem sroczą aktywność.
Nic. Pora spać

piątek, 27 marca 2015

dwudziesty siódmy marca

Pierwsza wiosenna ulewa. Pierwsza wiosenna burza. Pierwsze koty za płoty. 
W pracy coraz lepiej. Przyszedł dziś do mnie Właściciel i mówił o tym, że coś trzeba zrobić, w domyśle: natychmiast. Wysłuchałem i powiedziałem: po kolei, teraz robię co innego. Przyznał mi rację i powiedział, że podoba mu się takie podejście do pracy. Rano mierzyłem w Ząbkach dom który jest ruiną, a już za trzy miesiące ma być pałacem. Będę do tego domu projektował świetlik - piramidę z aluminium i szkła. Pochwalę się swoją niewiarygodną kompetencją. Rad-em. Byłem dziś u Haneczki. Jest przytomna. Pogodziła się już z pampersami i, co dziwne, zeznaje o lęku jaki czuje przed powrotem do domu. Widocznie tak już przyzwyczaiła się do szpitalnej codzienności, że boi się odmiany.
Nic. Zaraz biorę się za zmywanie, bo w moim starokawalerskim gospodarstwie, podobnie jak w męskim akademiku, naczynia zmywa się przed posiłkiem. Później przygotuję sobie jakieś jedzenie i zacznę zbierać się do spania. Nic już dziś nie narysuję. Jestem krańcowo wyczerpany i niewyspany. Z hamulcem zacznę walczyć w środku nocy, jak się samoczynnie obudzę.

czwartek, 26 marca 2015

dwudziesty szósty marca

Pamiętacie zeszłoroczną opowieść o Srokach? Jestem przekonany o tym, że teraz również kroi się coś podobnego. Wracając dziś z roboty dostrzegłem dwoje tych sympatycznych ptaszysk kręcących się koło domu w którym mieszkam. Przystanąłem na chwilę i zobaczyłem: normalnie budują gniazdo. Co prawda w innym miejscu, bo po północnej stronie domu i nie na drzewie tylko pod najgórniejszym oknem klatki schodowej, ale bez wątpienia budują. Wszedłszy do domu natychmiast pomknąłem do małego, północnego, pokoju by otwarłszy okno udokumentować moje spostrzeżenia. Niestety, na gorącym uczynku nie udało się Srok złapać. Nie miałem zresztą zbyt wiele czasu i przed zapadnięciem zmroku fotografii nie udało mi się zrobić. Obiecuję jednak poważne zajęcie się tym tematem na przyszłość.
Forsycje dziś zaczęły. Prawdopodobnie pomógł im w tym lekki, wiosenny deszczyk. Teraz tylko jeden słoneczny dzień i będę mógł pokazać zajebiścieżółty żywopłot.
Znajoma z fejsbuka wywiesiła świeże zdjęcia krokusów na Jasnych Błoniach. Ach, jakże chciałbym zobaczyć to z bliska. Może za rok?

środa, 25 marca 2015

dwudziesty piąty marca

Już chyba przestanę liczyć kolejne Projekty przenoszone do folderu "PROJEKTY W TOKU". Dziś podpisaliśmy umowę na następną moją realizację. Taką już poważniejszą: sto tysięcy złotych. 
Albo weźmy wiek. Zastanawiam się czy przez analogię ze znaną z prognoz pogody temperaturą odczuwalną, nie powinniśmy zacząć myśleć o wieku odczuwalnym. W biurze w którym pracuję, średnia wieku to jakieś czterdzieści sześć lat. Jest więc Pan Marek i ja - sześdziesięciolatkowie, Pan Tomek, syn Właściciela trzydziestoparolatek i Panna Kasia martwiąca się o to, że już przeszła Rubikon trzydziestki. To dziwne, ale mentalnie czuję się bliższy młodzieży niż Panu Markowi, który, za prawdę starym dziadem już jest. Inna sprawa, co o tym myśli Marek. Mój wiek odczuwalny, odczuwany przeze mnie jest tak gdzieś w okolicach "45".
Przyroda zwleka, choć temperatury już dwucyfrowe. Wracając dziś od Haneczki, gdzie pojechałem zaraz po robocie, porozglądałem się na Spacerniaku.
Bazie na Wierzbie:

 Pąki na Bzie:
I na Magnolii:

 

wtorek, 24 marca 2015

dwudziesty czwarty marca

Albo weźmy wtorek, Drugi, albo Trzeci dzień tygodnia, zależnie od przekonań. Wtorkowy poranek bywa ciężki, bo to jeszcze prawie cały tydzień do łykendu. A zaś wtorkowe popołudnie to już przecież prawie środa, a w środę, jak powszechnie wiadomo, już czuć zapach łykendu. Powyższe rozważania dotyczą oczywiście ludzi trudniących się pracą najemną.
Zmieniła się cyrkulacja powietrza. Leci coś takiego łagodnego i ciepłego, że aż obułem dziś tenisówki. 
A Forsycja dalej zwleka.

poniedziałek, 23 marca 2015

dwudziesty trzeci marca

Zaćmienia Słońca jeszcze nie opracowałem. Mało casu, krucabomba. Zaprezentuję więc wczorajsze fotografie z Fortu. Niesamowicie wygląda dziewiętnastowieczna bryła na tle już nie takich najnowszych warszawskich wieżowców:
Albo tu:
A w środku - cuda :
I jeszcze jeden cud:
W robocie coraz ciekawiej. Jutro pewnie będzie podpisana Umowa na piąty mój Projekt. 
Z Haneczką chyba też coraz lepiej. Lekarze dają nadzieję na powrót do domu na Święta. Kilka dni temu wyglądała tak:


 

niedziela, 22 marca 2015

dwudziesty drugi marca

Zupełnie przypadkowo dowiedziałem się dziś o tym, że jest w Warszawie Fort Traugutta.
Odbywał się tam wernisaż wystawy koleżanki ze studiów mojej Przyjaciółki Malarki. Byłem, a jakże, oglądałem i zmarzłem, bo Fort, jak to zabytek, nieogrzewany. O Forcie więcej jutro, bo już muszę spać. Jutro pobudka o piątej. Przed ósmą muszę być u jednego Klienta i sprawdzić jeden z wymiarów piątkowego obmiaru, którego nie jestem pawian.
Jeszcze jedno. Dziś w Trójce był koncert Piotra Bukartyka. Artysta powiedział jedną zastanawiającą opinię: Do czego to podobne aby w polskim katolickim kraju jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów krajobrazu była złota dupa wymierzona prosto w niebo. Chodzi oczywiście o logo jadłodajni w której podobno wszystko smakuje tak samo around the world.  

sobota, 21 marca 2015

pierwszy dzień wiosny

Uczciłem wręczając Ukochanej bukiet tulipanów.
Albo weźmy Koszmar w Milanówku. Ponieważ dziś uzyskałem Autoryzację mogę tę historię opowiedzieć detalicznie. W grudniu, w połowie grudnia, w pierwszej połowie, rozmawiając z Siostrą, jedyną znaną mi zamężną kobietą, która używa prawidłowej formy odmężowego nazwiska, tej  kończącej się na -ina, dowiedziałem się o tym, że jedna z Pracowni Konserwacji Zabytków poszukuje ludzi potrafiących haftować krzyżykowo, bo wygrała przetarg na wymianę poddupników w fotelach z rogalińskiego zamku. Skojarzyłem, że Przyjaciółka Malarka haftować umie i nawet ma na to papiery, bo ukończyła średnią szkołę w kierunku tkanin właśnie. Po kilku telefonach Przyjaciółka tę robotę przyjęła. I wtedy właśnie zaczął się Koszmar. Praca była tak czasochłonna, że przez prawie całą zimę w Milanówku nie działo się nic innego tylko krzyżyki i krzyżyki. A haftował kto żyw. Okazało się, że ja też potrafię i, a jakże , haftowałem. Żeby pomóc. W rezultacie wszystkie terminy legły w gruzach i dopiero kilka dni temu robota została ukończona. A po jej ukończeniu Przyjaciółka mówiła o tym, że czuje się jakby wyszła z więzienia.
Forsycje zwlekają, Pąki na Magnoliach zadziwiająco duże, a na Bzach wyglądają tak, jakby za moment miały pokazać świeżą zieleń.
A z tydzień przestawiamy zegary i będziemy wstawać godzinę wcześniej. Za to dzień będzie się kończył gdzieś koło siódmej i będzie coraz dłuższy.

piątek, 20 marca 2015

dwudziesty marca

No to mamy Wiosnę. Zaćmienie Słońca obserwowałem przez Maskę Spawacza i byłem zachwycony. Robiłem fotografie, ale muszę nad nimi trochę popracować, bo na surowo efektu uśmiechniętego rogalika na zdjęciach nie widać. Czwarty Projekt lada dzień przeniosę do folderu PROJEKTY W TOKU. W poniedziałek mam podpisać Umowę z Inwestorem. Jest dobrze. Forsycje trochę się ociągają. Myślę, że to przez poranne przymrozki. Dziś rano znowu Skrobanko. 
Wiosna, 

Wiosna

Wiosna

czwartek, 19 marca 2015

dziewiętnasty marca

Coraz częściej myślę o tym, że z Czasem dzieją się dziwne rzeczy.  No bo popatrzcie sami: piątek, piątek, piątek... i znowu Boże Narodzenie. Za chwilę Łykend z Równonocą umajony dodatkowo Zaćmieniem Słońca, zaraz potem Łykend z Przestawianiem Zegarów, Wielkanoc, Pierwszy Maja, Wakacje i już Końca Roku tylko patrzeć. 
Forsycje jeszcze nie zażółciły, Krokusy na Jasnych Błoniach - nie wiem czy już fioletowieją. Na pewno zaś Sroki znów się kręcą wokół Świerku pod Balkonem. Co będzie, nie wiem, ale wiem, że będzie dobrze.

środa, 18 marca 2015

osiemnasty marca

Dziś wiosennie. Dobrze, że już w najbliższy łykend przestawiamy się na Czas Letni, bo od kilku dni budzę się nieodmiennie o czwartej. Od niedzieli to będzie już piąta, czyli bardziej przyzwoita godzina do wstawania. Dziś byłem na Budowie i mierzyłem. Wraz z synem Właściciela. Tego rodzaju czynności nazywam Obmiarami, ale reszta pracowników mówi Pomiary. W twarzy konstatacji, że oni także włanczają różne rzeczy zamiast włączać, nie powinienem się właściwie dziwić, ale niesmak pozostaje. Pani która prowadzi Biuro, zatrudniona tuż po mnie jest zastanawiająco podobna do Bratowej zamieszkującej lewą górną część mapy.

wtorek, 17 marca 2015

siedemnasty marca

Dzień św. Patryka. Dzień w którym koniecznie trzeba napić się piwa. Dzień w którym skończył się Koszmar w Milanówku.
Trzeci Projekt przeniosłem dziś z folderu OFERTY do folderu PROJEKTY W TOKU. Znaczy, w pracy Dobrze z nadzieją na Coraz Lepiej. 
Popatrzyłem na zeszłoroczne zapiski i myślę o tym, że w 2014 było jednak Prędzej (z tą Przyrodą).
Albo weźmy zaćmienie Słońca. W najbliższy piątek, rano, znowu pomiędzy Słońcem i Ziemią będzie Księżyc tak, że w siedemdziesięciu paru procentach je zasłoni. Zrobi się prawie ciemno. A zaraz potem  Wiosenna Równonoc. Nie da się ukryć, że dzieje się.

szesnasty marca

Może to lecenie nie nabrało jeszcze rozpędu, ale leci. Jak wieszczyła A, fioletowy też jest:
Oprócz tego dają się zaobserwować wyjątkowo duże pąki na krzakach Bzu, który podobno ma na nazwisko Lilak.
Zauważyłem też, że i Forsycji bardzo się latoś śpieszy:
Otworzywszy obrazek widzimy na górze, mniej więcej w połowie szerokości, już rozwinięty, żółty Kwiatek.
W pracy wdrażam się w wesołe procedury. Nazwa miejscowości implikuje ciekawe skojarzenia: jeden z Projektów który realizuję ma tytuł: WESOŁA STACJA KONTROLI POJAZDÓW. To prawie tak, jak w tym dowcipie, który do nazw ulic każe dodawać dupę. Mnie najbardziej podoba się Żelazna.
Oprócz tego trzymam dietę tę najlepszą, MŻ i gimnastykuję się porannie z nadzieją na chociaż zniwelowanie tego czegoś, co zrobiło mi się z przodu i ne daje nawet schylić się po cichu. A zaraz po świętach zacznę jeździć do roboty Rowerem. A jak chodzi o Rower, to hamulec jest już na poziomie 3.0. Znaczy to, że kolejny raz zmieniłem koncepcję pamiętając o przeczytanej gdzieś mądrości ludowej: "jeśli rozwiązanie problemu zajmuje więcej niż kartkę papieru, to znaczy, że nie tędy droga". W końcu hamulec, a jeszcze rowerowy, jest urządzeniem prostym, więc nie może się składać z miliona części. Ma też być niezawodny, więc nie może być skomplikowany. DLACZEGO ?.
Jeszcze chwila o Pestce. Leży na zdrowej glebie i czeka na Wodę i Ciepło. Myślę, że niedługo zacznie kiełkować.
A bociany widziano już jedenastego lutego.



sobota, 28 lutego 2015

dwudziesty ósmy lutego

Wczoraj, na samym początku łykendu, przewróciłem się chwilę po powrocie do domu. Tak jak stałem, zdjąłem tylko kurtkę i buty, padłem na najbliższe legowisko i zanim zdążyłem pomyśleć o przykryciu się, już spałem. Obudziłem się w środku nocy i po krótkim pobycie w łazience, położyłem się już normalnie i spałem dalej aż do ósmej. Ciekawość, kiedy wreszcie przyzwyczaję się do normalnego trybu życia?
Plan to nie jest ktoś. Plan nie może być niczyim przyjacielem (wrogiem też nie), bo nie jest bytem. Nie ma więc świadomości i po prostu Jest. Nie mam oczywiście żadnych dowodów na poparcie swoich tez. Ja tylko czuję, że wszystko jest zdeterminowane, że choćbym nie wiem jak wierzgał, będzie tak jak ma być i moim zdaniem jest to bardzo ciekawe. 

Kwadrans po czwartej.
Haneczka coraz lepsza. Od kilku dni jest przytomna i zupełnie taka, jaką znałem od zawsze. Wciąż się martwi, ale nie jest to już takie depresyjne, kontr produktywne zamartwianie się. Martwi się, by tak rzec: normalnie. Jak damy sobie radę gdy wróci do domu, Czy będzie wiedziała co ma robić i jak robić w twarzy konstatacji, że już nie będę mógł 24/7 być z nią. Ale też cieszy się, że mam wreszcie pracę, że ma czwarte prawnuczę, że dziś, akurat gdy byłem u niej z wizytą, przez ciężkie zachmurzenie przedarło się na chwil kilka słońce i nam radośnie zaświeciło. Po powrocie z Drewnicy coś mnie tknęło i zajrzałem na Spacerniak. Nie będę spoglądał do zeszłorocznych i przeddwuletnich zapisków, bo wiem o tym, że w ostatni dzień lutego takich widoków jeszcze nie doznawałem:
Pewnie są tacy którzy wiedzą nazwisko tych kwiatów. Mnie wystarczy, że ostatniego dnia lutego dwa tysiące piętnastego roku życie budzi się do życia. A dalej już poleci: bociany, forsycje, bzy, magnolie, głogi itd. itd. 

poniedziałek, 23 lutego 2015

dwudziesty trzeci lutego

Dwudziestego piątego stycznia, gdy zeznawałem o tym, że czuję się jak panna na wydaniu, bo nazajutrz miałem iść do nowej, normalnej roboty, pisałem prawdę. Jednak historia rozpoczęcia nowego rozdziału w moim życiu jest długa i bardzo skomplikowana. 
Odpowiedziałem na ogłoszenie opublikowane w gumtree , gdzie zaglądałem od czasu do czasu, z desperacji wpisując: "praca warszawa". Zaprawdę powiadam Wam, że byłem gotów w takich chwilach podjąć każdą pracę, byle tylko zacząć zarabiać jakieś stabilne pieniądze. Tenor ogłoszenia wskazywał na to, że potrzebny był człowiek taki jak ja: od wielu lat zajmujący się konstrukcjami aluminiowo szklanymi. Nie mogłem takiej okazji przegapić. Wydaje mi się, że znowu zadziałał Plan. Wiedział skądś, że jestem już u kresu płynności finansowej i podsunął mi rozwiązanie oczywiste. A już myślałem, że nigdy nie będę się tym zajmował, że moja przyszłość polega raczej na Konstruktorstwie.  Nic. Ogłoszenie przeczytałem ( i odpowiedziałem na nie ) w czwartek, szesnastego stycznia i już w piątek zostałem zaproszony na Rozmowę Kwalifikacyjną. Założyłem Krawat i próbowałem zmieścić się w swoje eleganckie, najlepsze       ( ślubne ), koloru MARENGO, spodnie. Niestety, nie dało się, to znaczy nie dawał Brzuch. Jakoś przybyło mnie ostatnio. O zgrozo stwierdziłem, że nie potrafię już nawet schylić się po cichu. Nie znaczy to bynajmniej, że poszedłem na RK bez spodni, jakieś w końcu założyłem. Pan Właściciel niewiele mówił i niewiele pytał, jednak obejrzawszy moje osiągnięcia na aluminiowej niwie powiedział: ja teraz jadę na tydzień z wnukami, a pana zapraszam w następny poniedziałek. No to poszedłem. W tamten poniedziałek dowiedziałem się, że powinienem uzbroić się w cierpliwość, bo do pracy będzie mnie wdrażał syn, który przez jakiś czas będzie niedostępny z powodu przebywania w szpitalu na Niekłańskiej z chorym dzieckiem. Wróciłem jak niepyszny i czekałem na telefon. W następny piątek Pan zadzwonił znowu i kazał w poniedziałek na dziewiątą. Jednak, gdy już goliłem się przed wyjściem z domu, znowu zadzwonił i odwołał tym razem nie podając przyczyny. Zadzwonił znowu w środę jedenastego lutego i spytał czy jestem pod parą, bo chce mnie natychmiast widzieć. Odpowiedziałem, że jestem akurat w Milanówku i mogę w Wesołej być najwcześniej za dwie godziny. Wobec tego poprosił żeby jutro na ósmą, bo chce mnie wysłać na szkolenie. No to byłem o ósmej. Na szkoleniu nie dowiedziałem się wiele, bo oprogramowanie z którego szkolili jest mi znane od jakichś piętnastu lat, ale i tak warto było, bo dwudniowe szkolenie ( czwartek i piątek ) było z wiktem. Od zeszłego poniedziałku chodzę już regularnie do roboty i myślę, że mimo kilka falstartów, ŚP rozwija się przede mną.

środa, 4 lutego 2015

czwarty lutego

Czy pamiętacie historię narodzin profesora Dońdy, opisaną wdzięcznie przez mojego ulubionego pisarza? Otóż coś, co w pewnym stopniu przewidział Lem, zdarzyło się w tych dniach w naszym pięknym Kraju. Jakaś kobieta urodziła dziecko ze szkła i dopiero po porodzie okazało się, że zapłodnione jajo, które nosiła dziewięć miesięcy, pochodziło od jakichś zupełnie obcych ludzi. O tempora, o mores.
Dowiedziałem się także z Radia o tym, że w Szczecinie jest kilkadziesiąt tysięcy mieszkań niewyposażonych w "węzły sanitarne" albo w "dostęp do morza". Ludzie, czy my żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku?

niedziela, 25 stycznia 2015

dwudziesty piąty stycznia

Czuję się jak panna na wydaniu w przeddzień wizyty swatki. Idę jutro do nowej roboty w której, co prawda, będę robił to samo, co robiłem w różnych pracach przez ostatnie dwadzieścia lat, ale na zupełnie innych warunkach (chodzi o kasę). Chociaż w trzewiach czuję lekki niepokój, to jednak z pozytywnym myśleniem idę spać, przygotowawszy jednakowoż "wyprawkę" w postaci kanapek, kawy rozpuszczalnej i kubka z łyżeczką. 
Wish me luck . Sam sobie już pożyczyłem. 
Zobaczymy co będzie. Nast. don. wkrótce.
Aha, od południa pada śnieg. Teraz też pada i zastanawiam się ile będę potrzebował czasu na dojechanie do Wesołej.