poniedziałek, 1 listopada 2021

pierwszy listopada

 Jakoś się samo ułożyło. Do południa łażę w piżamie, a raczej siedzę przy pożyczonym od Córki stoliku balkonowym na również pożyczonym krzesełku balkonowym i walę w komputer. Od czasu do czasu robię trochę wymachów, skłonów czy przysiadów dla rozgrzewki. Tymi ćwiczeniami oszczędzam prąd do ogrzewania Mieszkadełka. Temperatura wewnątrz utrzymuje się na znośnym poziomie 18°C. Co będzie jak przyjdą mrozy nie wiem, ale dopokąd nie zapłacę pierwszego rachunku za prąd nie wiem jak prąd zawrzeć w moim arkuszu kalkulacyjnym gdzie prowadzę księgowość. Tymczasem strzeliłem 200 zł na miesiąc i zobaczymy co się będzie działo. Koło południa zaczynam się ruszać i już niedługo dosiadam stalowego rumaka i jadę do Dzieci. Kilka razy jechałem drogą wyznaczoną przez Gógla, która ma bardzo strome odcinki. W piątek zaś popracowałem z mapą i wytyczyłem taką trasę na której takich stromizn nie ma i pojechałem tą drogą. To była czysta przyjemność. I tak melduję się przy kuchni. Przygotowuję nieśpiesznie posiłek dla Wnucząt, wydaję go między trzecią a czwartą i już do wieczora mam wolne. A wczoraj wybrałem się turystycznie do Krakowa. Oczywiście rowerem. Sześć i pół kilometra przejechałem niezbyt szybko ale z przyjemnością. Było ciepło i słonecznie. Znów spacerowałem po Rynku i uśmiechałem się do ludzi. Powystawiałem się przez chwilę pod Sukiennicami do kamery i za jej pośrednictwem pomachałem Przyjaciołom. Naprzód jedną ręką, a potem dwiema - stereo. O czwartej już siedziałem w domu i kręciłem papierosy oglądając jakiś film. Potem przygotowanie posiłku głównego. Wczoraj był to posiłek Fibonacciego składający się z resztek ze środy, czwartku i piątku. Zrobiło się tego tyle, że dziś mam posiłek główny bez przygotowywania, wystarczy podgrzać. Dziś zamierzam wybrać się na salwatorski cmentarz i odwiedzić Mentora mojej młodości. Przypomina mi się pierwsza tam wizyta bodaj w 2008. Jechałem tam na tym samym rowerze.

Wieczorem, wieczorem.

No i pojechałem. Prawie na pamięć (tylko raz włączyłem góglową nawigację). Większość drogi prawie płaska, za to ostatni odcinek tak piekielnie stromy, że na najkorzystniejszym przełożeniu przerzutki nie dałem rady. Ostatnie dwieście-trzysta metrów pchałem albo ciągnąłem rower do siódmych potów w pierwszolistopadowym upale. Nie pamiętam teraz jak było w 2008 gdy jechałem tam pierwszy raz, ale cóż, byłem wówczas o jakie piętnaście kilogramów młodszy. Na górze przypiąłem rower do drzewka i spacerkiem, jak po swoje, do miejsca które wielokrotnie już odwiedzałem. Nie mogłem znaleźć. Długo błąkałem się w okolicach kaplicy w której odbywało się nabożeństwo podejrzanego kultu, bo pamiętałem, że to gdzieś tam. W końcu, zgniewany, do Gógla. W sprytnej wyszukiwarce cmentarnej przeczytałem sektor (byłem w nim), rząd i numer kwatery. Sektor niewielki i dopiero gdy byłem o dwa metry zorientowałem się skąd moje zagubienie. Grób był tak obstawiony światłami i kwiatami, że po prostu wcześniej go nie poznałem.  



  Tradycyjnie zapaliłem papierosa i chwilę podumałem jak mieszkaniec tego miejsca kształtował dawno temu moje emocje. Nastrój psuły mowy i zaśpiewy z pobliskiej kaplicy, ale co robić. Zgasiłem papierosa i skonstatowałem nie pierwszy raz, że ten grób jako jedyny na cmentarzu nie jest ozdobiony krzyżem. W drodze powrotnej zaś zobaczyłem taki obrazek:


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz