Do roboty zmierzam nie swoim, chociaż kilkanaście lat temu własnoręcznie go kupiłem w prezencie, Rowerem. Tak się złożyło, że prawie wyłącznie ulicami upamiętniającymi literackich wyczynowców z dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Naprzód więc Józka Kraszewskiego. Później Marysi Konopnickiej i Janka Kasprowicza. Dojechawszy do Kornela Ujejskiego skręcam w lewo i kawałek Cypriana Godebskiego w prawo dojeżdżam do Dworcowej. Tę przecinam prędko i dalej Kazia Przerwy-Tetmajera do Torów Kolejowych, gdzie ulica niegdyś nie była nazwana wcale a dziś nazywa się Szarych Szeregów. Tam w lewo i już zaraz przekraczam bramę Firmy której bynajmniej nie będę nazywał tu, chociaż mam nadzieję graniczącą z pewnością, że nie okaże się ona, tak jak poprzednie miejsca mojego zatrudnienia, WDJ.
Dziś miałem wczasy. Robota siedząca a co za tym idzie musiałem opanowywać wciąż narastającą senność. Forma dwugniazdowa, elementy z jednego z gniazd znikały, nie wszystkie, ale tak z pięć procent musiałem szukać po zakamarkach maszyny. Z myślenia kwantowego nici, bo cykl trwał dwadzieścia dwie sekundy.
Teraz wszystko się zgadza. Do guzików lub do opakowań, na piechotę, jest ponad trzydzieści minut.
OdpowiedzUsuńA tu tak. Do tej firmy można z domostwa dotrzeć spacerkiem w pół godziny.
Oczywiście wiem, co to za firma i oczywiście też jej nazwy nie wymienię.