środa, 12 lipca 2017

dwunasty lipca

Do roboty zmierzam nie swoim, chociaż kilkanaście lat temu własnoręcznie go kupiłem w prezencie, Rowerem. Tak się złożyło, że prawie wyłącznie ulicami upamiętniającymi literackich wyczynowców z dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Naprzód więc Józka Kraszewskiego. Później Marysi Konopnickiej i Janka Kasprowicza. Dojechawszy do Kornela Ujejskiego skręcam w lewo i kawałek Cypriana Godebskiego w prawo dojeżdżam do Dworcowej. Tę przecinam prędko i dalej Kazia Przerwy-Tetmajera do Torów Kolejowych, gdzie ulica niegdyś nie była nazwana wcale a dziś nazywa się Szarych Szeregów. Tam w lewo i już zaraz przekraczam bramę Firmy której bynajmniej nie będę nazywał tu, chociaż mam nadzieję graniczącą z pewnością, że nie okaże się ona, tak jak poprzednie miejsca mojego zatrudnienia, WDJ.
Dziś miałem wczasy. Robota siedząca a co za tym idzie musiałem opanowywać wciąż narastającą senność. Forma dwugniazdowa, elementy z jednego z gniazd znikały, nie wszystkie, ale tak z pięć procent musiałem szukać po zakamarkach maszyny. Z myślenia kwantowego nici, bo cykl trwał dwadzieścia dwie sekundy.

1 komentarz:

  1. Teraz wszystko się zgadza. Do guzików lub do opakowań, na piechotę, jest ponad trzydzieści minut.
    A tu tak. Do tej firmy można z domostwa dotrzeć spacerkiem w pół godziny.
    Oczywiście wiem, co to za firma i oczywiście też jej nazwy nie wymienię.

    OdpowiedzUsuń