Smak palonego w fajce tytoniu Prince Albert jest głęboko ukryty w mojej pamięci wewnętrznej i wspomniany powoduje uczucie czegoś nieopisanego i bardzo miłego. W czasach, w których mogłem palić legalnie zbierałem każdego centa, aby móc iść do PEWEXU i kupić tam małą torebkę lub dużą puszkę tego specjału, a potem rozkoszować się smakiem dymu do
ostatniego okruszka.
Jakoś w środku tegorocznej zimy zapragnąłem poczuć znowu ten niepowtarzalny smak. Okazało się jednak, że z nieznanych mi przyczyn nie można tego tytoniu kupić w Europie, a też legalnie sprowadzić z Ameryki. Zacząłem więc kombinować i szukać dojść do kogoś, kto bywa w krajach pozaeuropejskich i może na własne potrzeby wwieźć do Kraju pół kilo tytoniu. I tak szukałem do czasu, aż pomyślałem o wakacjach i wszystkie inne zachcianki rzuciłem w kąt. Zapragnąłem wygrzać się w słońcu nad jakimś ciepłym morzem. Z rozglądania się po mapie wyszło Morze Czarne i plaża w okolicach Burgas w Bułgarii. Zabukowałem więc hotel na dwie doby i jeszcze jeden w samym środku Rumunii, w połowie drogi. Z obliczeń wynikała możliwość poradzenia sobie z kosztami, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu dysponuję samochodem Córki i samochód ten jest zagazowany, co daje o połowę mniejszy wydatek na paliwo w porównaniu z benzyną. Znowu patrząc na mapę zobaczyłem, że z Burgas do Bosforu jest już rzut beretem i wtedy pomyślałem o krótkim wypadzie do Turcji. Wtedy na wierzch wypłynął Prince Albert. Sprawdziłem, że w Turcji można go kupić w każdym sklepie tytoniowym. Dalszy ciąg Podróży ułożył się sam, choć wiedziałem o tym, że będę musiał wziąć kredyt. Ale co tam. Przecież kredyt spłacę z przyszłorocznej trzynastki, a w twarzy faktu, że młodszy już nie będę, nie mogę sobie wszystkiego odmawiać. Już się cieszę na myśl o tym, gdy po powrocie z Podróży, w nowej i dopiero co opalonej fajce ujrzę różowy żar tlącego się tytoniu i otoczę się kłębami wonnego dymu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz