wtorek, 11 maja 2021

jedenasty maja

 Czwarty dzień na działce w Dobczycach.

Chciałem jechać w zeszłą środę, jednak sprzątanie poddasza bez którego nie mogłem wyjechać nie narażając się na poważną awanturę ze Starą, przeciągnęło się do czwartej i już mi się nie chciało. Wyjechałem więc we czwartek tuż po dziesiątej. Jadąc czułem jak opada ze mnie zimowy marazm.To była zima o której chcę zapomnieć. Córka proponowała mi nocleg, ale zawziąłem się by od razu wprowadzić się do Chatki. Samochód załadowany po kokardę rozładowywałem chyba ze dwie godziny. Potem jeszcze wymieniłem wężyk doprowadzający wodę do umywalki. Tradycyjny abendbier  spożywałem już po ciemku i po posiłku poszedłem spać kamieniołomowo zmęczony. Przez to zimowe nicnierobienie straciłem jednak kondycję i zapuściłem sobie Brzuch. Piątek przeszedł na odprowadzeniu auta do Krakowa odebraniu z naprawy telefonu i zakupach w Castoramie. Potem grałem z Karolem w szachy. Już o ósmej, dzięki uprzejmości Córki, która nie kazała mi jechać do Dobczyc rowerem, byłem w Chatce. Piątkowe pomidory z makaronem jadłem znowu po ciemku.

Tak naprawdę to sobota była pierwszym prawdziwym dniem na działce. Cyrkulacja powietrza zmieniła się na południową i rozpędziła chmury. Rano grzebałem się jeszcze jakby wciąż trwała zima, jednak podziwiając piękne okoliczności przyrody różniące się zasadniczo od regulskiej piwnicznej izby. Drzewa wiśniowe w pełnym rozkwicie. Jabłoń i grusza tylko-tylko. Orzech ledwo-ledwo. Tylko winorośl nie zbiera się - może wymarzła? Poczekam jeszcze ze dwa tygodnie i jak nie ruszy to z żalem wykopię i tegoroczne wino będzie z winogron ze sklepu. W międzyczasie przygotuję konstrukcję na zachodnim stoku i w pierwszym możliwym terminie posadzę nowe sadzonki. Będą tam miały więcej słońca i może już za dwa lata zrobię wino już ze swoich winogron. Nie tylko florą ale i fauną nie mogę przestać się zachwycać. Ptaki zaczynają koncertować już o czwartej i nadają przez cały dzień. pokazują się też bażanty i wiewiórka. W sobotę pociąłem złom którego przez awarię diaksa nie mogłem pociąć jesienią. 

W niedzielę spaliłem obcięte jesienią gałęzie jabłoni i zajęło mi to cały dzień. 

W poniedziałek zacząłem kosić, ale koło południa musiałem przestać ze względu na silnie operujące słońce i silne zaczerwienienie odsłoniętych połaci mojego ciała. Potem odwiedziłem naprawę komputerów gdzie poprosiłem o dołożenie pamięci do mojego laptora. Około piątej pojechałem rowerem do Biedronki. Po zakupach do koszenia. Nie skończyłem. W końcu czy mi się gdzieś śpieszy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz