niedziela, 27 listopada 2016

dwudziesty siódmy listopada

Małgosię, siostrę mojej byłej żony, poznałem gdy zaczynałem zaloty do panny z którą się później ożeniłem. Była wtedy dzieckiem dziesięcioletnim, półsierotą. Na dobrą sprawę pełną sierotą, bo jej matka również ją opuściła jednak nie zeszła tylko poszła sobie. Trochę Małgosi ojcowałem i pomagałem w nauce ze szczególnym uwzględnieniem Nauk Przyrodniczych. Już duża, kilkunastoletnia Małgosia zaczęła przyprowadzać Marka, kolegę ze szkoły który niedługo został jej mężem. Z Markiem zaprzyjaźniliśmy się w mgnieniu oka. Był Normalny. Miał swoje zdanie i potrafił je obronić. Jeśli nie miał racji, przyznawał to. Jeśli miał, bronił jej. Piekielnie inteligentny i z doskonałym poczuciem humoru. On był inicjatorem zabierania przez Państwo Młodych mojej córki na Wakacje. Panem Markiem został gdy przyjaciółka mojej córki, dziesięć lat od Marka młodsza nie wiedziała, że mówi się do niego po imieniu. Później wszyscy, także dzieci Marka i Małgosi mówili do niego i o nim "Pan Marek".  Ze szczególnym rozrzewnieniem wspominam ostatnie z nim spotkania. Tuż po wyprowadzeniu się z maminego mieszkania zamieszkałem na chwilę u Siostrzeńca a zaraz potem na Regułach u Marka i Małgosi. Dużo tego mieszkania nie było, raptem dwa lub trzy tygodnie, jednak przez ten czas, czar który roztaczał wokół siebie Pan Marek obezwładniał mnie. Nie znam Nikogo tak Ciepłego jak Pan Marek. Spotykaliśmy się wcześnie rano (wstawał wcześniej ode mnie) i pijąc kawę i paląc papierosa za papierosem rozmawialiśmy krótkimi zdaniami o wszystkim. Z rozmów tych wynikał mój i jego doskonały nastrój (mówił mi o tym) na cały dzień. Smutno, że już go nie ma. Że nie usłyszę więcej zabawnych i celowych przekręceń nazw własnych w czym celował. Ze nie poczuję jak mocno kochał swoje dzieci. Ech, łza się w oku kręci. A na pogrzeb Trzeba. Nic już więcej dla Pana Marka nie mogę zrobić.

1 komentarz:

  1. wzruszający opis. bardzo współczuję. z poważaniem. emi.

    OdpowiedzUsuń